24 maj 2017

Akuma CD Rue

Patrzył z dziką furią, jak wyprowadzano Rue siłą z pomieszczenia. Zacisnął szczęki i ignorując ból na kości policzkowej oraz w okolicy żeber, spróbował wstać. Ponieważ leżał na brzuchu, podciągnął się na rękach, jakby robił pompki i zgiął jedno kolano, potem drugie. Udało mu si wyprostować w momencie, gdy drzwi się zamknęły. Kątem oka dostrzegł, jak chwilę temu jeden z porywaczy uśmiechnął się szeroko, właśnie on zamykał drzwi. Zrobiło się potwornie ciemno, usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Podszedł do drzwi i zaczął tłuc w nie pięściami, jakby miał dzięki temu szansę się wydostać. Jakby mógł tym samym skłonić kogoś do otwarcia drzwi i spróbowania uspokojenia siebie ( postarałby się wtedy uciec ) lub najzwyczajniej w życiu rozwalić drzwi. Ale kroki z czasem ucichły, a narastające w nim emocje tylko zaczęły jeszcze bardziej nim władać. Gdzie ją zabrali? I po co? Pobiją ją? Będą torturować? Zgwałcą? Zabiją? Uderzył po raz ostatni w twarde drzwi, czując gromadzącą się na jego kostkach krew. Kopnął w drzwi, używając do tego całej swojej siły, ale odezwała w nim się kolejna dawka cierpień.
- Daruj sobie, te drzwi są chyba niezniszczalne - usłyszał słaby głos za sobą. Odwrócił się powoli. W innych okolicznościach zrobiłby to nagle i wściekle, ale wciąż dająca o sobie znać rana uniemożliwiła mu to. Spojrzał wściekle w pustą przestrzeń.
- Nie wyglądasz, jakbyś chociaż próbowała - rzucił ze złością, ponownie odwracając się do niej tyłem, szukając klamki. Gdy na trafił na nią dłonią, zaczął szarpać, ze wszystkich sił próbując stąd wyjść i odnaleźć Rue.
- Uwierz mi, próbowałam - jej głos brzmiał tak spokojnie, że tylko jeszcze bardziej się zezłościł. Jakim cudem, gdy zabrali jedyną osobę, z którą zamieniła parę znośnych zdań, potrafiła zachować taką postawę? Przecież to nieludzkie!
- Już to widzę - mruknął lekceważąco, próbując tym razem łokciem chociaż nieco uszkodzić drzwi spowite ciemnością. Pociągnął nosem i poczuł, jak oczy go pieką. Zacisnął szczelnie powieki, po czym otworzył je i ponownie zaczął okładać przedmiot chyba każdą możliwą częścią ciała. Nawet raz uderzył głową, jakby to miało w czymkolwiek pomóc... Nie mógł się rozkleić w tej chwili, to nie on przeżywał męczarnie, lecz ona.
- Co ile do ciebie przychodzili? - odezwał się w końcu, wzdychając przed wypowiedzią Jego ton głosu był bezbarwny, pomijając nutę znużenia czającą się gdzieś w oddali.
- Co dwa dni, czasem wcześniej.
- Brali cię tak kiedyś? Stąd? - spytał, chcąc mieć świadomość, co najbardziej mogłoby jej grozić. Gdy usłyszał słowa zaprzeczenia, zaklął tak głośno, że na moment zaczęło dzwonić mu w uszach.
< Rue? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz