15 wrz 2017

Le Bleuet CD Midas [ +18 ]

Tak wiele emocji sprawiło, że opadły ze mnie siły i stałem się niezwykle senny. Wcale nie odwodził mnie od snu fakt, że Midas pozwolił mi tak wygodnie ułożyć się na jego ramieniu. Otumanienie tym, co działo się chwilę temu również zamazało mi obraz realiów. Zapomniałem więc, że ludzie z reguły nie akceptuja tego, co inne i często z innością należy się kryć... tak jak ja to robiłem dotychczas. Wobec tego wcale nie zwróciłem uwagi na to, że przed Diabelskim Młynem stoi grupka ludzi, która doskonale widzi to, co dzieje się za szklanymi kopułami. Maszyna zatrzymała się kilka mterów nad ziemią, by wypuścić ludzi z poprzedniej kopuły, a zaraz również i nas. Lekko nieprzytomny podniosłem się i chwiejnym krokiem wyszedłem ze szklanej kuli. Nie czułem nawet tego, że kilka ciekawskich spojrzeń mierzyło mnie oraz mojego długowłosego partnera. Nie wiem czy nie miało to dla mnie znaczenia czy po prostu byłem zbyt wypompowany. Nadal trzymaliśmy się z Midasem ze ręce, mimo że nie powinniśmy, ale... czemu miałbym się ukrywać z taką rzeczą? Przecież nie robiłem nikomu nic złego, a sam byłem bardzo szczęśliwy, wobec tego każdy, kto nie chciał widzieć czegoś takiego mógł odwrócić wzrok, czyż nie? Ech... psychika ludzka to szerokie pojęcie... zbyt szerokie, by jakkolwiek starać się je określać. Sam byłem jedną wielką zagadką.
Złotookiemu wydawało się nic nie przeszkadzać. Szedł ze mną za rękę, mając zupełnie gdzieś wszelakie krzywe spojrzenia, które ja kątem oka zauważałem. Czasami nawet wydawało mi się, że patrzy na tych ludzi z pogardą i nie minie chwila, a zacznie się z nimi kłócić lub bić. Nie byłem zwolennikiem przemocy, jednak... fakt, że w naszej obronie był w stanie nawet wyrażać emocje obrzydzenia i niesmaku w stosunku do innych ludzi, schlebiała mi. Czułem, że naprawdę jestem dla niego ważny, bo... gdyby tak nie było z pewnością nikomu by się nie narażał odpowiedziami na krzywe spojrzenie. Oczywiście, nie chciałem jego krzywdy, ale... wiadomo o co chodzi!
- Źle się czujesz? - z lekkiego zamyślenia wybił mnie przyciszony głos przyjaciela, a... wtedy już kogoś więcej niż przyjaciela.
- Ehm... nie do końca... no... może troszkę – uśmiechnąłem się blado – Troszkę dużo się działo. Zaraz wrócę do siebie – zapewniłem.
- To może usiądźmy gdzieś? Odpoczniemy chwilę – zaproponował.
- Nie, no co ty? - zaśmiałem się – Będziemy tracić czas na siedzenie na ławce? Połowy miasteczka jeszcze nie obeszliśmy – stwierdziłem, na co Midas wesoło wykręcił oczami, udając oburzonego.
- To może pójdziemy na kramy? Tam jeszcze nie byliśmy, ale... to chyba po drugiej stronie. Będziemy musieli chwilkę iść – oznajmił.
- Nic nie szkodzi. Poradzę sobie – ścisnąłem rękę mężczyzny mocniej, jakbym mu posyłał iskierkę, na co jasnowłosy uśmiechnął się nonszalancko i przybliżył swoją twarz do mojej. Jego włosy skryły naszą tożsamość. Ugryzł mnie lekko w ucho z przyjemnym kocim mruknięciem i pocałował mnie w policzek. Czułem jak na moją twarz znów wypływają ciepłe rumieńce i jak cały się szczerzę, ukazując swoją szczerbę między jedynkami. I... coś jeszcze przykuło moją uwagę, ale zignorowałem TO. Razem z magikiem ruszyliśmy w stronę stoisk. Z każdym kolejnym krokiem wszystko wracało do normy... przynajmniej w kwestii mojej świadomości rzeczywistości. Przestałem już być tak bardzo senny i zmęczony, a i pewna rzecz zaczęła dawać o sobie znać. Można się domyślić, że skoro nigdy w życiu tak naprawdę nikogo nie miałem i... nie doświadczyłem zbyt wielu cielesnych doznań, moje pierwsze takie doświadczenia będą znaczące. Otumanienie na kole było zbyt silne, abym myślał trzeźwo i dopiero wtedy, kiedy w drodze na kramy zacząłem trzeźwieć, zrozumiałem że mój mały przyjaciel, brat, kumpel, junior... jak zwał, tak zwał, zaczął dawać o sobie znać. Poczułem ucisk i nieprzyjemne uczucie w spodniach. Zaczęło mi to naprawdę mocno doskwierać i zupełnie nie wiedziałem, co mam zrobić. Kiedy próbowałem to jakoś ignorować to z każdą chwilą problem narastał. Coś podobnego do uczucia, kiedy bardzo pilnie musisz skorzystać z toalety, ale nie masz jak ani gdzie.
- Wszystko w porządku? - usłyszałem troskliwe pytanie ze strony Midasa, które wybiło mnie z toku poszukiwań zacisznego i odludnego miejsca. Spojrzałem na niego... zupełnie normalnie, ale zapewne wcale to tak nie wyglądało. Zagryzłem wargę, a moje knowania były na najwyższych obrotach.
- Myśl, Ed... myśl! - krzyczałem na siebie w myślach – Ja... - zacząłem – Ja muszę do łazienki – dokończyłem przyciszonym głosem. Na te słowa złotooki jedynie uśmiechnął się do siebie i pokręcił głową.
- Och... ty mnie nigdy nie przestaniesz zadziwiać – westchnął – Nie baw się w nastolatkę. Nie bój się przy mnie jeść, pić, bawić czy załatwiać swoich podstawowych potrzeb. To ludzkie i takie jest życie – zapewnił – Jesteś człowiekiem takim samym jak ja. Oddychasz, jesz, wydalasz i wiele innych rzeczy, których potrzebuje Twój organizm – wyjaśnił i uśmiechnął się pokrzepiająco – Wydawało mi się, że toalety były gdzieś... - rozejrzał się - ... gdzieś tam, w centrum – wskazał zupełnie odmienny kierunek. Skrzywiłem się lekko na jego słowa. Łazienka była zbyt publiczna. Nie było opcji.
- No cóż... czas na małe kłamstewko – pomyślałem – Głupoty pleciesz – zacząłem – Drogowskaz do łazienek widziałem gdzieś tam – wskazałem w kierunku lasu. Midas nie wydawał się zbyt przekonany – Łazienki muszą być gdzieś na obrzeżach, żeby nie psuć swoim zapachem atmosfery wesołego miasteczka. Poza tym... myślę, że nawet jeśli są toalety w centrum to są nieźle przeludnione.
- Hmm... to bardzo możliwe – zgodził się – Chodźmy więc na obrzeża... - już mieliśmy ruszać w drogę, kiedy do głowy wpadł mi pomysł na ulepszenie mojego małego przekrętu.
- Mam lepszy pomysł! - powiedziałem radosny, niczym jak ucieszony zbawieniem z nieba – Poczekaj tu na mnie. Nie ma sensu, żebyś szedł ze mną. Ja się nie zgubię. Poza tym... widzę tu dużo ciekawych rzeczy – objąłem wzrokiem uliczkę, na której wtedy staliśmy – Myślę, że zajęcie na pięć minutek będziesz miał. Zaraz wrócę! - krzyknąłem i pobiegłem uliczką w stronę domniemanych łazienek zaraz przy granicy z lasem. Nie oglądałem się za siebie. Miałem cichą nadzieję, że Midas nie wpadnie na świetny plan pójścia w moje ślady. To, co działo się z moim organizmem było zbyt osobiste... nawet bardziej niż załatwianie w publicznej toalecie. Poza tym... nie chciałem zniechęcić Midasa. W miarę możliwości zachowywałem się dojrzale i poważnie, dlatego też nie chciałem zniszczyć o sobie tej opinii, że jestem na tyle dorosły, aby powstrzymać dzikie zapędy mojego organizmu. Dotychczas nie miałem z tym problemu, aby się blokować. Nie miałem szczególnego obiektu westchnień, a i pracy nie mało, więc nawet o tym nie myślałem, ale kiedy do mojego życia wtargnął magik, wszystko zaczęło się zmieniać.
Czułem się coraz gorzej. Zaciskałem pięści i wargę. Potrzeba rozładowania energii i emocji narastała coraz bardziej. Czułem ją w każdej części mojego ciała i już nie mogłem tego długo znieść. Zbawieniem dla mojego honoru była ciemność, która zaczęła mnie ogarniać wraz ze stopniowym opuszczaniem terenu wesołego miasteczka. Niebawem minąłem ostatnią atrakcję, jaka znajdowała się na uboczu i wybiegłem na polanę porośniętą polną trawą, która sięgała mi do kolan. Widziałem w oddali las, ale nie mogłem pzyspieszyć, bo zaczęła doskwierać mi noga. Zwolniłem więc lekko. Ból, podniecenie i zażenowanie to naprawdę tragiczna trójka. Trójka, która właśnie bawiła się mną, jak szmacianą lalką. Chciałem się ich pozbyć, żebym znów mógł z Midasem normalnie spędzać czas na zabawie. Poczułem ulgę, gdy mrok lasu okrył mnie swoim płaszczem. Zapach kory i ściółki od razu podrażnił moje zmysły. Tak, zdecydowanie las to było moje miejsce i w jego otoczeniu czułem się pewnie, bezpiecznie. Ruszyłem już wolniej w głąb, nasłuchując czy nikogo nie ma w pobliżu. Mój wzrok szybko przyzwyczaił się do półmroku. Jedynie księżyc oświetlał ziemię, ale przez liście drzew nie było to mocne światło. Biegłem jeszcze chwilkę, aby być pewnym, że jestem poza zasięgiem cudzych oczu i uszu. Po chwili zacząłem zwalniać krok, aż się zatrzymałem. Zdyszany, zmęczony i zupełnie rozsypany emocjonalnie oparłem się plecami o drzewo z gładką korą. Stałem tak bardzo niedługo, by złapać oddech. Cisza lasu nastroiła mnie... nieco erotycznie. Wziąłem ostatni głęboki wdech. Drżącą dłonią sięgnąłem do mojego krocza. Zaledwie lekki dotyk spowodował u mnie westchnienie. Czułem, jak mój penis ciasno opina się na moich spodniach, mimo że nie były tak bardzo przylegające do ciała. Zacząłem coraz częściej i intensywniej przejeżdżać po wypukleniu, aż w końcu odpiąłem guzik spodni, rozpiąłem zamek i wsunąłem dłoń pod bokserki. Odchyliłem głowę, gdy poczułem lekką, ale niezwykle przyjemną falę przyjemności, która przejechała po moim kręgosłupie. Zamknąłem oczy i zaraz zobaczyłem obraz Midasa.
- O Boże... ja naprawdę go pragnę – pomyślałem. Było mi tak gorąco. Westchnąłem cicho, gdy przyspieszyłem nieco ruchy. Mimo, że nie było to jakieś szczególnie wyrafinowane doznanie, ja już odpływałem. Naprawdę... w tych kwestiach byłem słaby. Szybko się podniecałem, a szczytowałem jeszcze szybciej. Osunąłem się po pniu powoli na ziemię. Usiadłem na miękkiej ziemi. Moja dłoń rytmicznie jeździła w górę i w dół. Z ust coraz częściej wymykały mi się westchnienia i jęki, które starałem się zagłuszać, ale... moje staranie w takich przypadkach nie wiele dają.
Sprawiałem sobie rozkosz myśląc o Midasie. O jego pieknym, wyrzeźbionym ciele, długich jasnych włosach łaskoczących moją skórę, delikatnych i ciepłych dłoniach obejmujących mnie w całości oraz o... jego pięknych złotych oczach, które patrzą na mnie z miłością i pożądaniem. O tym, jak szepcze mi od ucha czułe słówka, przygryza delikatnie moją skórę i delikatnie mizia tam, gdzie mam mnóstwo łaskotek. Och, ile miałem wspaniałych erotycznych marzeń, których nigdy nie byłem w stanie ziścić... one wszystkie nagle wróciły, kiedy wyczuły, że w moim życiu pojawił sie ktoś, kto będzie w stanie mnie zaspokoić i kogo ja będę miał za cel zaspokajać za każdym razem. Zupełnie przeniosłem się w świat rozkoszy. Nie przejmowałem się już tak bardzo, kto mnie usłyszy lub zobaczy. Przyjemność przejęła nade mną kontrolę i szczytowałbym, ale zupełnie przeraził mnie głos, który usłyszałem zza drzewa, o które się opierałem. Zaraz otworzyłem oczy i otrzeźwiałem.
- Ed... - cichy, łagodny głos poniósł się echem po lesie. Otaczała nas wyłącznie cisza. Siedziałem jak wryty. Zaprzestałem jakichkolwiek ruchów. Jedynie twarz funkcjonowała, jak należy. Oczy mrugały, usta drżały, gardło przesuwało głośno ślinę. Po policzkach zaczęły mi spływać łzy... łzy upokorzenia i wstydu. Nic nie odpowiedziałem. Jedyne, co zrobiłem to podsunąłem kolana do głowy, objąłem je rękami i schowałem w nich twarz. Zapłakaną twarz i duszę, która pragnęła zniknąć raz na zawsze gdzieś pod ziemią. Było mi tak wstyd.
- Ed... skarbie – westchnął magik. Słyszałem szelest liści. Zbliżał się do mnie. Przykucnął przy mnie. Czułem na szyi jego oddech. Praktycznie w ogóle się nie ruszałem. Nie wiedziałem, co mam robić – Czemu mi nie powiedziałeś? - zapytał bez cienia pretensji. Bardziej wyczułem... zawód? Zawód, że mu nie ufam, że się go wstydzę. Ale... to przecież nie było tak. Uniosłem głową do góry i spojrzałem mu w oczy.
- A co Ci miałem powiedzieć? - spytałem żałośnie – Że podnieciłeś mnie samymi pocałunkami? - głos zaczął mi się łamać. Zbliżała się moja faza szlochu. Powoli zaczynało mi brakować tchu.
- Tak – odpowiedział. Byłem w szoku. Na chwilę przestałem oddychać – Mogłeś powiedzieć, że mnie pragniesz... pragniesz tu i teraz – uśmiechnął się i obdarował krótkim całusem, ale za chwilę go poprawił czułym, namiętnym pocałunkiem. Pieścił wnętrz moich ust tak jak wtedy, w młyńskim kole. Powoli badał teren przyprawiając mnie o dreszcze i motyle w brzuchu. To było cudowne, kiedy drażnił moje podniebienie. Znów wymsknęło mi się kilka westchnień. Po chwili przerwał, spojrzał na mnie i przybliżył jeszcze bardziej. Odsłoniłem jego kolejną skrywaną cechę... cechę wspaniałego kochanka, o jakim zawsze marzyłem. Uśmiechnąłem się, uspokojony i mniej zestresowany. Musnąłem zachęcająco jego usta, ale on już nie pozwolił mi się odsunąć. Wpił się w moje usta drapieżnie. Z przyjemnością przymknąłem oczy. Poczułem zaraz, jak jasnowłosy mnie podnosi i sadza na swoich kolanach. Opierałem się plecami o pień drzewa, a on przylegał blisko mojego ciała. Z chęcią wplotłem palce w jego długie aksamitne włosy, na co mężczyzna zachęcająco mruknął. Znalazł dla nas wygodną pozycję. Jedną ręką obejmował mnie nisko w pasie tak, że prawie zjeżdżał na moje pośladki, zaś drugą zaczął odpinać guziki mojej koszuli. Szybko się z tym uporał. Odsunął oba rąbki i przejechał drugą ręką po mojej klatce piersiowej. Jęknąłem w jego usta i oderwałem się od niego. Czułem jak zaczyna mnie dopadać lęk i niepewność. Twarz oblaną rumieńcem ukryłem w ramionach Midasa.
- Słodki jesteś – szepnął mi czule do ucha. Westchnąłem z aprobatą na ten komplement. Niedługo potem jego dłoń zjechała o wiele niżej niż wcześniej, czyli do mojego krocza. Zapowietrzyłem się, kiedy jego ciepła dłoń znalazła się na moim penisie. Zacząłem się bać, ale... tak bardzo tego chciałem... chciałem tego zbliżenia, że postanowiłem zaryzykować. Zaryzykować? Nieprawda. Nie miałem czego. Kochałem Midasa i wiedziałem, że mnie nie skrzywdzi i nie uczyni niczego wbrew mojej woli. To było cudowne, że jednak mnie nie posłuchał i poszedł za mną, że mnie nie zostawił z moim małym problemem.
Zaczął powoli poruszać dłonią. Przytuliłem się mocniej do mężczyzny czując, jak spełnienie jest coraz bliżej mnie, ale... spędzenie tego momentu z kimś, na kim bardzo mi zależało, było o wiele bardziej pociągające. Z każdą chwilą złotooki przyspieszał.
- Uroczy ten Twój Skarbeniek – szepnął. Czułem, jak uśmiecha się pod nosem – I wcale nie taki mały – dodał i zaczął pieścić moją szyję. Znowu głośno wziąłem oddech i z każdym kolejnych ruchem jęczałem coraz bardziej. Oparłem się i rozluźniłem całym ciałem oddając się rozkoszy.
- Ed...? Wszystko w porządku? - spytał szeptem jasnowłosy.
- T-tak – odpowiedziałem lekko ochrypniętym i zaspanym głosem – Cudownie – dodałem i ponownie znalazłem się w krainie przyjemności.
- Szepnij moje imię – poprosił. Lekko uchyliłem oczy i podniosłem głowę. Cały drżałem z przyjemności, ale chciałem mu spojrzeć w oczy.
- Mo-mont-montgomery – szepnąłem patrząc mu prosto w oczy – Ja zaraz... - dodałem, ale było już za późno. Z rozkosznym jękiem doszedłem w jego dłoni.

< Monty? <3 Tutaj już skończyła mi się wena... nie jesteś zła...? ;-; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz