21 sie 2018

Od Cala

Nie potrzebowałem powodu. Tak szeptali na ulicach Luksemburga, w kawiarniach i barach, ciemnych uliczkach, zwykłych domach. Racja. Książę nazywany zdrajcą nie potrzebował powodu, tak samo, jak nie potrzebował pozwolenia- żeby skręcić kostkę, zawrzeć pakt z diabłem albo grzebać w czyjejś głowie. Oczywiście mylili się. Zawsze miałem jakiś powód. Jednak skręcenie kostki to był zwykły wypadek, a ojca nigdy w życiu nie chciałem zabić, ale kto uwierzy takiemu "Demonowi" jak ja. Roześmiałem się na samą myśl na ten temat. Jak ludzie mogą być aż tak głupi? Rozmyślałem nad tym już od samego rana. Nie miałem nic lepszego do roboty. Włóczyłem się cały dzień po mieście w interesach. Teraz stanąłem na moście nad ciemnymi wodami Londynu. Słońce znikło na dobre, a na niebo wzniósł się piękny księżyc w całej okazałości. Patrzyłem się w wodę. Jakoś nie mogłem oderwać wzroku. Zacząłem się nad sobą zastanawiać. Co ja tu jeszcze robię? Mam co chciałem- diaboliczną moc. Spojrzałem na sakiewkę pełną monet. I po co mi to było? Zmarnowałem cały dzień. Westchnąłem niezadowolony. Jednak ostatecznie olałem ten fakt. Ruszyłem w końcu w stronę cyrku. Miejsca mojej pracy. Chociaż nigdy nie nazwę tego pracą. To jest tylko miejsce, gdzie nie mam się co obawiać, że moja prawdziwa tożsamość wyjdzie na jaw i że William mnie znajdzie. Dobry humor opuścił mnie momentalnie. Chęć zemsty znowu wróciła razem z całym gniewem. Zdążyłem już opuścić miasto. Ciemno jak w grobie. Jedynym źródłem światła był ten księżyc. Ostrożnie, ale szybko stawiałem kroki, idąc wciąż do przodu. Oczywiście podpierałem się na mojej lasce, której używam na występach. Głupia kostka. Głupi wypadek. Syknolem, niezadowolony idąc dalej. Już byłem w połowie drogi. Nagle zorientowałem się, że nie jestem tu sam. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Straciłem czujność. Pozwoliłem, żeby myśli rozproszyły moją uwagę. Ugh nienawidzę, gdy się tak dzieje. Byłem w kropce. Nikogo nie zobaczyłem ani nie usłyszałem. Więc poszedłem dalej wciąż spokojny. Stwierdziłem, że nie mam się co tym przejmować. Jednak dalszą drogę zagrodziła mi dziwna ciemna sylwetka.
-Czego chcesz?- spytałem. Nie uzyskałem odpowiedzi, a ten ktoś zaczął iść w moją stronę. Co to ma być? Jakoś nie myślałem już racjonalnie. Był już wieczór, chciałem się położyć, spać. Tak dla zwykłej ostrożności zamachnąłem się nisko laską. Powinna trafić bezpośrednio w nogi tego ktosia, ale przeciąłem powietrze. Zatoczyłem się i niesiony siłą impetu zamachu straciłem równowagę. Uderzyłem tyłkiem o ziemię. Sakiewka się rozerwała. Moja forsa była wszędzie. Na całej drodze. Szybko jednak podniosłem wzrok na tego ktosia. "Czas spłacić długi, Calore. Niczego nie dostaje się za darmo". Taka myśl przebiegła wtedy przez mój umysł wraz z upokarzającą bełkotliwą falą paniki. Jednak, gdy postać schyliła się do mnie, wyciągając rękę. Rozumiałem, że to zwykła osoba z tego cyrku. Słyszałem, jak się ze mnie śmiał/śmiała pod nosem. Ty głupcze, zbeształem się w myślach. Żeby tak się skompromitować. Zignorowałem pomocną dłoń wyciągniętą w moją stronę i wstałem o własnych siłach. Spokojnie, bez pośpiechu poprawiłem ubranie. Po chwili jednak przeniosłem wzrok na tą osobę. Kto normalny łazi po okolicy o tej porze? Oczywiście po za mną. Nie myślałem nad tym dużo. Bardziej się przejąłem inną sprawą. Spojrzałem na moje monety. Większość z nich pewnie leżała gdzieś w trawie. Udało mi się zauważyć ledwie trzy przy nodze, z pięć za mną i kilka leżących na krawędzi drogi. Wreszcie przeniosłem wzrok na tą osobę i lekko tego kogoś szturchłem laską.
- Zbieraj to teraz. - powiedziałem stanowczym tonem, wskazując laską swój dzisiejszy zarobek. Raczej jego resztki. Nie chciałem od razu wyskakiwać z groźbami. 

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz