10 kwi 2017

Pistachio DO Volante

Stanął na kładce. Pod nim rozciągały się trybuny, pełne ciekawych twarzy spragnionych akcji widzów. Nie odczuwał presji. Nie czuł nic. Liczyła się tylko kładka, jego dłonie na uchwycie trapezu, skoczna muzyka grzmiąca w uszach. Zacisnął usta w prostą kreskę.
I zrobił krok w przepaść.
Poczuł szarpnięcie w przedramionach, a następnie całe jego ciało oblało przyjemne ciepło, przychodzące wraz z adrenaliną i podnieceniem. Serce tłukło się w jego piersi, gdy pęd powietrza ze świstem szarpnął jego fryzurą i ubraniami, wyciskając z oczu łzy. Śmiał się bezgłośnie, wykonując kolejne akrobacje w powietrzu, ku uciesze tłumu. Na jego cześć skandowali jego pseudonim, krzyczeli i wiwatowali. Nareszcie osiągnął to, czego pragnął przez tak długi czas. Zamknął oczy, by móc dokładniej się wczuć.
Z idealną koordynacją, jakby robił to milion razy przeskoczył na drugi trapez, wymieniając się ze swoim partnerem. Gdyby tylko mógł zobaczyć go teraz brat. Wybuchłby z zazdrości. Może w końcu Pistachio zyskałby w oczach krewnego.
Nagle jasnowłosy poczuł nieprzyjemne ostre ukłucie w okolicach ramienia. Mimo woli jedna z jego dłoni puściła trapez. Stracił równowagę, drążek zboczył z trasy. Ciężar był obłożony nierównomiernie, do tego tracił równowagę. Jakim cudem wszystko runęło w tak krótkim czasie? Czuł, że zaraz spadnie. Żołądek skręcił mu się w supeł i podszedł do gardła. Uniósł powieki, by zobaczyć, że jakimś cudem ziemia zaczęła oddalać się od jego stóp. Wiwaty zamieniły się miejscem ze zgorszonymi jękami i gwizdami. Oczy zaszły mu mgłą, czuł zimny pot spływający po czole oraz wzdłuż karku. Kostium przykleił mu się momentalnie do pleców i brzucha. Z każdą sekundą tracił siłę w trzymającej go w powietrzu dłoni. Powoli się zsuwał.
Spojrzał w przestrzeń pod sobą. Siatka oddalała się coraz bardziej. Ciemność zdawała się sączyć w oczy chłopaka, gdy tracił czucie w ręce. Nie potrafił się podciągnąć i na powrót złapać drążka. Nawet nie krzyczał, głos utkwił mu w gardle i rozpychał je jak wielka gula, której nie da się przełknąć.
W końcu puścił. Ciemność pod nim wirowała, gdy leciał na spotkanie ze śmiercią. Prawdopodobnie skręci kark i wyzionie ducha, zanim zdąży nawet cokolwiek poczuć. W uszach słyszał mieszaninę wielu dźwięków. Ryczenie widzów, gwizd wiatru, oraz słowa "Płacą ci za obijanie się? Ruszże się młody człowieku!" wypowiadane obcym głosem.
I wtedy się ocknął. Drgnął ledwo zauważalnie. Widział ciemność.
Prawdopodobnie dlatego, że nadal zaciskał powieki. Czuł nieprawdopodobną suchość w ustach. Mlasnął dwukrotnie, jednak nie czuł lodowatego posmaku wiatru, tylko lepką ślinę o papierowym charakterze, taką, jaką czuje się zawsze po przebudzeniu z głębokiego snu. Otworzył wyblakłe oczy, spodziewając się ujrzeć szpitalne ściany. Już miał zamiar zapytać "Jakim cudem przeżyłem upadek?", lecz powstrzymał się, widząc okrągłą, wykrzywioną twarz mężczyzny po pięćdziesiątce.
Gbur nachylał się nad nim z niezadowoloną miną. Rzadki włos i niechlujny zarost od razu odrzuciły Luciana, tak samo jak oskarżycielski wzrok obcego. Posłał mężczyźnie zmęczone, nieobecne spojrzenie spod ciężkich powiek. Czego od niego chciał, ten niezbyt ładnie wyglądający natręt?
-Płacą ci za spanie? - Warknął nosowym głosem gbur. - Zapytam jeszcze raz. Zamierzasz to w końcu sprzedać, czy nie? Powinieneś się cieszyć, że chcę cokolwiek kupić.
Białowłosy zapadł się w sobie. A więc to był tylko sen. Bardzo realistyczny, czuł w końcu każdy bolący przyjemnie mięsień, każdy rozpędzony powiew powietrza. Z resztą, teraz także czuł wszystkie zesztywniałe ścięgna i mięśnie bolące od niezmieniania pozycji od długiego czasu. A Luciano spędził dobre trzydzieści minut, jeśli nie więcej, siedząc na brzegu beczki opierającej się o trybuny. Bolał go nie tylko kark, kręgosłup i łydki, ale także miejsce, w którym plecy kończą szlachetną nazwę. Okropność.
Niedługo miał się rozpocząć występ, tłumy rzewnie wlewały się do namiotu, wymachując skasowanymi biletami i kolorowymi wiatraczkami. Głosy wielu mówiących na raz osób zlewały się w jeden bełkot, tylko czasem jasnowłosy mógł rozróżnić mało interesujące zwroty.
Na kolanach trzymał skrzynkę z przekąskami na sprzedaż. Do jej brzegów przypięte miała rozciągliwe paski kolorowej gumy, dzięki czemu mógł założyć ją jak plecak, jedynie z przodu, bez potrzeby trzymania jej. Byłoby to kłopotliwe, gdyby zaczęły go boleć dłonie, bądź upuścił by ją razem jedzeniem. Czuł, że jeden z pasków wpija mu się boleśnie w ramię, więc poprawił go kciukiem, czując wyraźną ulgę. Nadal nie mógł uwierzyć, że jego fenomenalny występ był tylko snem. A to wszystko przez obleśnego mężczyznę, który postanowił obudzić siedemnastolatka z błogiej krainy fantazji. Jeśli już o nim mowa, to nadal wiercił w chłopaku dziurę wzrokiem świńskich oczek. Jasnowłosy uniósł głowę i odwzajemnił spojrzenie, choć tak naprawdę myślami błądził gdzieś indziej. Po chwili, gdy dotarły do niego słowa faceta, odpowiedział wzruszając ramionami:
-Płacą czy nie, na pewno robią to w godzinach, kiedy pracuję. A jak może się pan domyślić, chociażby spoglądając w okół siebie, występ się jeszcze nie zaczął. - Nie czuł do gbura żadnej sympatii. Przecież trzeba mieć niezły tupet, żeby obudzić kogoś ze snu i zacząć sypać jakimiś dennymi przytykami. Niestety, chłopak spotkał się nie raz z tego typu ludźmi. Niektórzy myśleli, że praca chłopaka od przekąsek, woźnej, czy kasjerki są niechlubne i osobami wykonującymi ten zawód można sobie pomiatać.
Łysiejący jegomość miał już coś odpowiedzieć, jednak nastolatek go ubiegł:
-Tak, zamierzam to sprzedać, ale jeśli nadal ma pan chęć spierania się bez powodu, to niech pan nie liczy nawet na najmniejszego lizaka. Możesz pan co najwyżej nasycić się zapachem. - Zeskoczył z beczki. Miał już całkiem zepsuty humor. Jednak po jego obojętnej twarzy nie było tego widać.
-Co ma znaczyć to zachowanie?! Okaż choć trochę szacunku starszym. Zgłoszę to twoim przełożonym. Twoim obowiązkiem jest usługiwać, nie gadać. - Ostatnie zdanie wycedził.
Pistachio powstrzymał się, żeby gościa nie strzelić. Zazwyczaj był spokojny, ale tacy ludzie do których nic nie docierało, i którzy wciskali krzywe nochale nie tam gdzie trzeba byli po prostu nie na jego nerwy. Uśmiechnął się przymilnie. -Jasne, rozumiem. To co che pan kupić? - Zapytał słodkim głosem, przywodzącym na myśl świergot skowronka. Brakowało tylko miodu i brokatu.
Natręt jednak nie wyczuł bijącej od chłopaka przesadnej słodkości i niechęci. Na jego czole wystąpiły zmarszczki, gdy zaskoczył się nagłą zmianą nastawienia tego dziwnego, białowłosego chłopca. Uśmiechnął się z wyższością.
-No, to rozumiem. Wezmę... - Zawahał się. Najwyraźniej nawet nie myślał nad tym, co zamierza zakupić. Zaciskając szczęki Pistachio uświadomił sobie, że facet prawdopodobnie obudził go tylko po to, by się posprzeczać. Totalnie nie rozumiał takich ludzi. - Dwie torebki solonego popcornu.
Białowłosy zauważył, że mężczyzna nawet nie powiedział "poproszę".
-To będą cztery funty. - Stwierdził, wzrokiem baraszkując wśród trybun.
Mężczyzna poczerwieniał. "Co to za cena?! Toż to rozbój w biały dzień!" zdawało się mówić jego wściekłe oblicze. Pistachio oczywiście podniósł cenę. Najwyraźniej łysol nie zamierzał dać za wygraną i z morderczą miną wręczył niskiemu chłopakowi pieniądze. Odebrał swój popcorn gwałtownym gestem, rozsypując przy tym parę ziaren na ziemię. Oddalił się szybkim krokiem. - Widziałaś go? - Chłopak zapytał zwierzę, gładząc mały łepek dwoma palcami. - Gorszy od zakalca w napoleonce, no nie?
Oczywiście zwierzę nie odpowiedziało, jedynie ziewnęło przeciągle i na powrót schowało się w przepastnej kieszeni młodzieńca. Ten natomiast zorientował się, że spektakl już się rozpoczął, prawdopodobnie w trakcie jego mało przyjemnej rozmowy z łysolem.
***
Jednym z wielu plusów drobnej pracy jaką wykonywał, była możliwość oglądania występów za darmo. Niestety musiał poświęcać większą część występu na spacerach między rzędami ławek i przeciskaniu się między ludźmi. Rzadko się zatrzymywał, by nacieszyć oczy cyrkowcami idealnymi w swym rzemiośle. Za każdym razem gdy któryś z artystów wykonywał swoją sztukę, serce uderzało mu szybciej i podchodziło do gardła, czuł jakby coś rozpierało go od środka. Czuł szacunek i zachwyt, do każdego z nich. Połykacze noży, tancerze, poskramiacze zwierząt.
Tym razem wzrok siedemnastolatka przyciągnął wysoki mężczyzna, wykonujący występ na trapezie. Może to z powodu nie tak dawno odgrywającego się w głowie chłopaka snu, jego uwaga została skupiona na cyrkowcu, którego pseudonim brzmi "Volante". Koordynacja i płynność jego ruchów poruszyła coś w środku jasnookiego.
Luciano niestety miał na koncie również stalkowanie owego 'Latającego'. Nie uważał tego za coś złego, nie czuł się winny. Ani trochę. Traktował to bardziej jako rozrywkę, niż coś poważnego.
Z tego, co między innymi wiedział o nim Lucio, mężczyzna pochodził z Polski, lubił popijać herbatę – którą sączył najczęściej ze wszystkich pozostałych napojów – no i miewał problemy ze snem. Tak przynajmniej wydawało się blondynowi, gdy trochę podsłuchiwał pod namiotem i wnioskując po ciemnych workach pod oczami. Czarnowłosy mówił, czy raczej mamrotał przez sen i wiercił się na łóżku, które cicho jęczało gdy wykonywał gwałtowniejsze ruchy czy też podnosił się. Nastolatek współczuł mu, ale nic nie musiał poradzić na problem dwudziestoczterolatka.
Choć trzeba przyznać, że to idiotyczne śledzić kogoś dla poznania go, zamiast po prostu zagadać. Jednakże Pistachio był zbyt nieśmiały. Wiedział, że jeśli chciałby rozpocząć rozmowę, prawdopodobnie nie potrafiłby mówić pewnie, ani potem jej podtrzymać. Westchnął cicho.
-Rusz się, zasłaniasz mi! - Pisnęła rudowłosa dziewczynka, której przed chwilą sprzedał lizaka. Skrzywił ledwo zauważalnie usta, wracając do rzeczywistości. Nie miał dotąd pojęcia, że zatrzymał się i utkwił spragnione oczy w figurze wirującej na trapezie.
Widział, że nie powinien robić tego, co zaraz zamierzał. Nie może przecież robić na złość każdemu, kto źle go potraktuje. Jednak dzisiaj wszyscy nadeptywali mu na odcisk.
A ta mała dziewczynka na pewno nie zauważy, że z jej koszyka zniknął jeden czy dwa kwiatki. Przynajmniej nie dopóty, dopóki nie opuści namiotu.
Niedawno ścięte, nie zwiędną tak szybko, pomyślał białowłosy kierując się do wyjścia, gdzie zbierali się cyrkowcy po skończonym występie, bądź też dopiero się do niego szykując.
Widział, jak Volante schodzi z areny. Może da radę go dogonić i przy odrobinie okazji nie będzie akurat z nikim rozmawiał.
Widział wiele oddzielonych od siebie prawanami boksów, w których przygotowywano się i przebierano. Wiedział który zajęty jest przez Latającego.
Luciano powiódł dookoła zdezorientowanym wzrokiem. Co on tu tak właściwie robił? Co sobie wyobrażał?
-Em, szukasz kogoś, czegoś? - Usłyszał wesoły głos, który szybko połączył z właścicielem. Co za zbieg okoliczności. Volante.
Stał tuż obok, przecierając dłonie o mały ręcznik. Do czoła przykleiły mu się pojedyncze włosy. Występ zakończył się sukcesem, był zadowolony. Luciano chciał odruchowo schować dłonie do kieszeni, ale przypomniał sobie, że przecież w obecnym momencie zajmuje ją Maślanka, tchórzofretka. Niezręcznie zmienił kierunek rąk i oparł je o szufladkę ze słodyczami, którą zapomniał zdjąć. Przeklął się za to w myślach.
-Właściwie, to ciebie. - Odpowiedział niepewnie. Nie był usatysfakcjonowany tym, że jego głos brzmiał niezwykle martwo w porównaniu do radosnego tonu czarnowłosego. Jego palce natrafiły na łodyżki podwędzonych kwiatków, które schował za kartonikami soku. Gładkim ruchem ściągnął szelki razem z szufladką i odłożył je na bok, czując, jak czerwienieją mu uszy. Zawsze czuł się niezdarnie z tym nieporęcznym klamotem. Wyciągnął przed siebie kwiatuchy, podając je mężczyźnie. Teraz do niego doszło, jak to idiotycznie wygląda. I że powinien wcześniej przemyśleć, co zamierza w ogóle zrobić.
-Uznaj to za prezent od fana, czy coś. - Palnął bez pomyślunku. - Byłeś niesamowity. W sensie, każdy twój występ jest świetny, niesamowicie mi się podoba i--
Zaciął się, uświadamiając sobie, że powtórzył dwa razy "niesamowity". Miał nadzieję, że Volante wyrozumiale nie zwróci na to uwagi.
Uśmiechnął się delikatnie, obejmując dłonią ramię, chyba dla dodania sobie otuchy. Spróbował poprawić swoją sytuację, co i tak wyszło kulawo:
-Chciałbym tak potrafić, to co robisz jest magiczne. Może kiedyś... Em... Mógłbyś mnie nauczyć...? Wiem, to wymaga wielu lat praktyki, i--
Uciekł wzrokiem w bok. Pierwszy raz od dłuższego czasu rozpoczął z kimś rozmowę, choć jak na razie była tylko niezbyt mądrym monologiem. Teraz przypomniało mu się, jak przezywano go "aspołecznym dziwadłem". Adekwatne.

<Volante? ;_; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz