21 kwi 2017

Volante CD Lunativ

Spoglądałem z przerażeniem na chrapy bestii. Koń Lónga swoją wielkością i wyglądem przypominał dorodnego byka, na którego widok miałem ochotę uciekać ile sił w nogach. Przełykałem zestresowany ślinę. Cóż, nieco bałem się koni. Szczególnie gdy były ode mnie większe o półtora głowy. Jednakże spróbowałem się przemóc i pogłaskałem go po pysku.
- Hej wielki... - Mruknąłem cicho. Zwierzę jak zaczarowane zaczęło się wręcz łasić i spędziłem kolejne minuty na gładzeniu i klepaniu grubej, pokrytej szorstkim włosiem skóry. Ciepło jakie od niego biło było miłe. Nawet bardzo.
Lóng zaczął oporządzać swojego wierzchowca, podczas gdy ja w ciszy się temu przyglądałem. A raczej jemu, mężczyźnie, który stawiał stanowcze kroki, dumnie napinał mięśnie podczas szczotkowania i wyglądał jak szlachta. Polubiłem obserwowanie go, nawet przy takich prostych czynnościach, wszystko co robił wydawało się zaplanowane i przemyślane. Mimowolnie zagryzałem wargi, gdy zaciskał mocniej szczękę, czy poprawiał włosy, które spadały mu na twarz.
Nim się spostrzegłem, wyprowadzał już Abla z boksu, więc ruszyłem za nimi. Dosiadł konia, przyszła kolej na mnie. Zrobiłem to niepewnie, ale udało mi się i za chwilę siedziałem tuż za Lóngiem.
- Prowadź. Wskazuj mi, jak mam jechać. - Powiedział krótko, po czym nakazał wierzchowcowi ruszyć. Poleciałem lekko do tyłu, jednak uchroniłem się od upadku, łapiąc się kurczowo bioder mężczyzny przede mną. Spojrzał na mnie przed ramię. Prawdopodobnie wyglądałem jak duch. Blady, przerażony, ciężko oddychający. Uniósł nieznacznie brwi, a ja podciągnąłem się do dawnej pozycji.
- Mogę Cię objąć? - Spytałem będąc dalej w lekkim szoku. Przewrócił oczami, jednak kiwnął głową i ponownie skierował wzrok przed siebie. Zrobiłem to, o co pytałem, przylegając mocno do jego pleców. Momentalnie poczułem się bezpieczniej, jakby cały stres i zdenerwowanie uciekło wraz z nawiązaniem z nim kontaktu fizycznego. Patrzyłem nad jego ramieniem i co jakiś czas dawałem wskazówki co do kierunku, w którym ma się udać. Jechał dosyć wolno, co i tak nie dawało mi całkowitej pewności co do mojego bezpieczeństwa, więc nie poluźniałem uchwytu.
No, było to też spowodowane tym, że najzwyczajniej nie chciałem się od niego odsuwać, co było dosyć. Dziwne. Tak, dziwne. No ale cóż.
- To tu? - Przerwał nagle moje zamyślenie. Nawet nie zorientowałem się, że w pewnym momencie zacząłem wdychać jego zapach, który wydawał się mieszanką męskich perfum, konia i... wanilii? Mimo wszystko, ten nietypowy miks był przyjemny dla nozdrzy, więc z radością go... uch obwąchiwałem.
Rozglądnąłem się. Dojrzałem znajomy mi strumyk i polankę. Pokiwałem głową i zsunąłem się z konia, rozprostowując przy tym kości. Po wycieczce bolał mnie tyłek, ale to chyba normalne po pierwszej prawdziwej jeździe. Przeciągnąłem się, wypychając mocno biodra do przodu i stękając cicho. Zamlaskałem.
- No, to tu. - Uśmiechnąłem się do chłopaka, który stał już przy mnie.
Gdy ten przywiązywał Abla do drzewa, ja już pluskałem się w wodzie, nie przejmując się moimi rzeczami, które leżały wyjątkowo blisko brzegu. Rzuciłem je tam nieuważnie, pragnąc tylko rzucić się do odświeżającego toni. Uśmiechałem się, wyciągając buzię do słońca, które dzisiaj wyjątkowo mocno grzało. Było ciepło i to chyba było największym szczęściem jakie ostatnimi czasy mnie spotkało.
Poczułem na sobie wzrok. Otworzyłem leniwie oczy i spojrzałem na stojącego na trawie Lónga, który stał z założonymi na piersi rękami. Pomachałem do niego, a on uniósł brwi. Zaśmiałem się.
- Wskakujesz, czy masz zamiar tam zostać i śmierdzieć do końca dnia? - Zamachałem mocniej nogami, aby popłynąć nieco wyżej. Westchnął i zaczął rozpinać tę swoją marynarkę, następnie koszulę. W przeciwieństwie do mnie wszystko dokładnie składał i odkładał w jedno miejsce. Ja natomiast wpatrywałem się w jego ciało. Czułem się nieco zawstydzony. Był dobrze zbudowany, nawet bardzo, podczas gdy ja przypominałem tego dryblasa, którego każdy miał kiedyś w klasie. Chudy, wysoki, no cóż, może miałem jakieś tam mięśnie, ale i tak nie były porównywalne do tych jego. Jednakże on był w armii przez kilka dobrych lat, podczas gdy ja skaczę po drzewach i wieszam się na trapezie.
Nie wskoczył do wody tak jak ja. Wszedł do niej powoli, przyzwyczajając ciało do chłodniejszej temperatury. Był ostrożny i spokojny. Przeciwieństwo mnie, nieco narwanego romantyka, który błądzi głową w chmurach. Podobała mi się ta jego stałość, stabilność. Czułem się jakby był swego rodzaju kotwicą. Kotwicą, która przez te dwa dni pozwoliła mi się jej złapać i nieco uspokoić oddech, który dotąd był nierówny.
Powoli obmywał ramiona, zanim zanurzył się po szyję. Gładził spięte ciało, chcąc je nieco rozmasować, rozluźnić.
W wodzie, mimo, tego jak chłodna było, nagle zrobiło mi się gorąco. Zanurkowałem, odsuwając "latające" włosy do tyłu. Rzeka była mętna, przez nurt, który ciągle podbijał muł i piach z dna. Potrzebowałem chwili ciszy i spokoju. Woda mi ją dawała, nie oczekując nic w zamian.
Wynurzyłem się i zerknąłem na chłopaka, który przemywał nieco zmęczoną twarz, która spotykała się już z licznymi uderzeniami, ranami, poparzeniami słonecznymi. Przeżył o wiele więcej ode mnie, a czas odbił się znacząco na jego skórze. Szczególnie na prawym boku, gdzie tkwiła ogromna blizna, której jak dotąd nie zauważyłem. Zmrużyłem oczy i wskazałem na ślad.
- Skąd to masz? - Spytałem bez skrupułów.

< Lunativ? Psiasiam, że krótkie i mleczno-miętowe :/ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz