14 sie 2017

Le Bleuet CD Midas

Łaskawe przybycie Pana Wielmożnego Midasa na moje skromne stoisko stała się wydarzeniem iście historycznym. Nie wspominając, że niewiarygodnym. Czy chciałem go tam widzieć? Oczywiście, że nie! Jak on miał czelność się tam pojawić?! Ja bym się nigdy nie odważył na coś takiego, ale to był Pan Wielmożny Midas, który honor mógł sobie wsadzić w buty... równie dobrze z wychowaniem, kulturą osobistą i poczuciem dobrego smaku. Na jego zapytanie o stan mojej kieszeni na początku nie miałem ochoty w ogóle odpowiadać, ale żebym nie wydał się przegrany, odpowiedziałem jedyne, że wystarczająco. Midas nie wydawał się być tą odpowiedzią usatysfakcjonowany i czekał na sprecyzowanie. Jego wiercące na wylot spojrzenie sprawiło, że jakbym się ogromnie nie starał, uległem mu. Wyjąłem wszystkie pieniądze na dłoń. Mężczyzna lekko się skrzywił i oszacował sumę na nie wielką ilość dodatków, jakie potrzebowałem. Pamiętajmy jednak, że mówimy o dodatkach ze złota. Suma, jaką zarobiłem była duża, lecz nie na tyle duża, aby kupić sobie mnóstwo złotych guzików, nitek i wstążek. Jednak ja sam o tym doskonale wiedziałem i nikt nie musiał mi tego mówić. Szczególnie taki znieczulony egoista, jak długowłosy Pan Magik. Ojejku... wiem, jestem okropny. Nie powinienem tak mówić o nim, o kimkolwiek. Nie wiem, co wtedy się ze mną działo. Chyba nadal na tyle przeżywałem naszą konfrontację, że... byłem w stanie obdarować go masą obelg nawet nie związanych z jego osobą. Och, czemu jak już muszę być emocjonalny, to tak bardzo?
Kiedy dostatecznie jasno wyraziłem, że nadal mam żal, coś zabrzęczało rzucone na karton. Spojrzałem zaskoczony na sakiewkę. Byłem sceptycznie nastawiony. Może... serio uraziło go moje słowa i... jak dotknę tego, to coś mi się stanie? Nie! Edwardzie, nie wolno tak myśleć! Midas nigdy nie zrobiłby Ci krzywdy cielesnej. Pamiętaj... wyleciałby za to z cyrku, jak każdy inny członek, gdyby innemu członkowi zrobił krzywdę. Wobec tego bardzo delikatnie podniosłem przedmiot. Moja podświadomość nie była przekonana słowami rozumu. Jednak nic mi się nie stało. Woreczek wydawał się być całkiem zwykłym woreczkiem. Otworzyłem go i zobaczyłem guziki, które kupiłem zaraz przed pójściem do Midasa. To o ich zamianę go prosiłem. Kiedy były o złotej barwie wyglądały pięknie. Zależało mi, aby znaleźć takie, które są pięknego kształtu, ale z kiepskiego materiału. Po co się na nim skupiać skoro i tak zaraz będą z innego? Byłem naprawdę mile zaskoczony. Zaraz cały gniew i smutek mi przeszły. Zawsze tak miałem. Czasami wystarczyło kiepskie " przepraszam ", abym komuś odpuścił lub przebaczył. Można powiedzieć, że... byłem tani, ale nie zawsze mi to przeszkadzało. Spojrzałem na mężczyznę, by upewnić się, że nic a nic nie kryje się za tym podarunkiem. Już miałem się uśmiechnąć szczerze, tak jak zawsze i powiedzieć wdzięczne i wesołe " dziękuję ", kiedy on patrząc tak zwyczajnie na mnie dodał...
- Aurum zniszczyła moje ubrania – bum! Jakbym dostał w twarz, choć... niezupełnie. Wiem jedno... nagle słoneczny i ciepły dzień stało się ciemny i zupełnie czarno-biały. Więcej było tej czerni niż bieli. Jasność okalała wszystkich miłych ludzi, których wtedy miałem zaszczyt obsłużyć, zwierzęta zawsze miłe wobec mnie i naturę, którą kochałem, zaś wszystko inne było dla mnie demonicznie ciemne. Wszystkie złe duchy wyszły na światło dzienne. Czułem, jak na nowo zaczynają przejmować kontrolę w mojej głowie. Chichotały, śmiały się ze mnie i z tego, jaki jestem słaby.
- " Ulegnij, ulegnij" – szeptały - " Na nic innego Cię nie stać, nieudaczniku! Zawsze będziesz psim pomiotem... pogódź się z tym, ofermo! Ulegnij i ukorz się... to umiesz robić najlepiej! " - dudniło w mojej głowie. Nie pozostało mi nic innego jak tylko...
- No i co się tak patrzysz, jak ciele w namalowane wrota? - mruknął Midas tym samym wybijając mnie kompletnie z tego dziwnego otępiałego stanu.
- Och, przepraszam Cię... zamyśliłem się – powiedziałem miło i grzecznie. Mężczyzna spojrzał na mnie, jakby nie dowierzał w to, co mówię. Nie wiem czemu, ale... czułem, że cudem powstrzymał się od sarkastycznego powiedzonka typu " To ty myślisz? ". Jednak... nie byłem pewny. W końcu... tego mi nie powiedział. Podniosłem się z krawężnika, złożyłem sukienkę i włożyłem ją do kartonu, zaś pieniądze i sakiewkę z guzikami do kieszeni spodni.
- A zatem... chodźmy do mojej pracowni – powiedziałem. Midas nic nie odpowiedział. Ruszyłem pierwszy w drogę powrotną i liczyłem na to, że długowłosy dotrzyma mi kroku i będzie szedł obok mnie, a nie za mną. Już na samym początku było to dla mnie niekomfortowe. Kiedy stało się z tyłu można było zobaczyć, że jest coś nie tak z moimi nogami. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zauważał to, że jestem tak naprawdę kaleką. Znaczy się... wydawało mi się, że Midas akurat o tym wiedział, ale... czułem jego wzrok na sobie. Jakby... mnie obserwował. Bardzo, ale to bardzo źle się czułem i z jednym i z drugim faktem. W ogóle zacznijmy od tego, że czuję się dziwnie jak ktoś mnie cały czas obserwuje na przykład wtedy, kiedy szyję. Wtedy plątają mi się ręce, tak i wtedy plątały mi się nogi i chwiałem się na nich. Byłem cały spięty i uważałem na każdy swój krok, a takie poczynania z reguły sprawiają, że jeszcze gorzej nam coś idzie. Za każdym razem czekałem na jakąś nie miłą uwagę ze strony jasnowłosego, ale nic takiego nie miało miejsca. Nawet nie mruknął ani nie westchnął. Już jakaś część mnie mówiła, że może jednak wyciągnął coś z tego, co mu powiedziałem, ale zaraz demony w mojej głowie zabijały tą myśl stwierdzeniem, że nie robi tego bez przyczyny - po prostu obawia się, że jeśli jeszcze raz nagnie moją cierpliwość, to mu nie pomogę. Głupi ja...
Kiedy wróciliśmy do cyrku, tętniło w nim życie, jak zawsze. Wszyscy zauważyli, że w końcu wyszedłem na zewnątrz, jednak... nic nie mówili ani nawet nie patrzyli na mnie szczególnie. Dlaczego? Bo wyglądałem, jak śmierć. Jedyną dobrą rzeczą, jaką miał w sobie fakt, że mężczyzna idzie akurat za mną, był fakt, że mogłem ukryć smutek i załamanie. Po co miał to widzieć? Wykręcać oczami, mruczeć, komentować... nie miało to najmniejszego sensu. A wiedziałem, że ten smutek mogę tłumaczyć zwykłym otumanieniem, zmęczeniem i niewyspaniem wszystkim, oprócz magika. On dobrze wiedział, co zrobił, więc od razu by pomyślał, że to właśnie jego poczynania są źródłem mojego smutku. Nie było potrzeby satysfakcjonować go faktem, że ze mną wygrał. Jak każdy zresztą.
Weszliśmy do środka, a przynajmniej ja, bo Midas został na zewnątrz. Spojrzałem na niego zdziwiony, na co on od razu odpowiedział...
- Kilka ubrań chyba można odratować. Przyniosę Ci je – oznajmił po czym odszedł w stronę swojego namiotu. Przymknąłem lekko oczy i zamknąłem za sobą drzwi, by uniknąć zbędnych spojrzeń. Odłożyłem karton na miejsce, a sukienkę na manekina. Usiadłem na swojej kanapie i odchyliłem głowę do tyłu. Byłem zmęczony... nawet nie fizycznie, ale psychicznie. Domagałem się snu, to oczywiste, ale... jeśli człowiek jest w dobrym humorze, jest w stanie ciągnąć bez odpoczynku o wiele dłużej. Podniosłem się wiedząc, że nie mam dużo czasu zanim do mojego raju zawita magik. Stanąłem na podeście przed lustrem. Tam zwykle stoją osoby, abym mógł zmierzyć ich wymiary, a później także wprowadzić poprawki na gotowcu. Spojrzałem smutno w swoje odbicie w lustrze i rzekłem sam do siebie bardzo cicho...
- Wiesz dobrze, że jesteś słaby i nic tego nie zmieni – zacząłem – Zawsze ulegniesz. Masz miękkie serce. Jednak nikt nie musi wiedzieć, że Ci przykro. Nie musisz dręczyć innych problemami ani dawać im satysfakcji tego, że je masz. Uśmiechaj się, udawaj zadowolonego. Dopiero sam na sam możesz okazać to, co tak naprawdę w Tobie siedzi... tylko i wyłącznie przed samym sobą. Tak musisz robić, bo inaczej... - urwałem czując, że ogarnia mnie strach i płacz - ... zginiesz w tym świecie czując, tak jak czujesz. Nie możesz tego okazywać, kretynie! - znów oczy miałem całe załzawione. Poza tym włosy poczochrane, cerę przyciemniałą i pomięte ubranie – Ech, nie ma co. Musisz się wziąć w garść – westchnąłem, zszedłem z podestu i zabrałem się zarówno za ogarnianie siebie, jak i miejsca pracy. Zaczesałem już troszkę tłuste włosy, przetarłem twarz mokrą ścierką i ściągnąłem z siebie zbędne dodatki oraz przepoconą koszulę. Przebrałem sobie na jakąś inną w niebieską kratkę, włożyłem ją do spodni przy okazji przypominając sobie o pieniądzach i guzikach. Pieniądze schowałem do skarbonki, a guziki do szuflady. Zgarnąłem wszystko, co zbędne z biurka i czekałem tylko na przybycie Midasa, choć czekałem to za duże słowo. Przybył już wtedy jak starałem się ogarnąć swoje miejsce pracy. Przyniósł trochę ubrań, które tak jak mówił, zostały potraktowane pazurami. Położył mi je na stole.
- Nimi zajmę się na końcu – oznajmiłem z uśmiechem – Tam zapewne jest trochę szycia i przerabiania. Teraz zdejmę z Ciebie miarę. Rozbierz się do bielizny i stanij na podeście, proszę – powiedziałem nie patrząc na mężczyznę. Dalej organizowałem sobie miejsce do pracy. Przygotowałem sobie nową tabelę wymiarów. Oczywiście, tradycyjnie metr na szyję i do roboty.
Oczywiście mi, jako krawcowi anatomia ciała nie była obca, ale... co jak co, ale inaczej jest zdejmować miarę z kogoś kogo lubisz i kto lubi Ciebie niż z osoby, do której masz dystans. Jesteś spięty i wszystko robisz tak...drętwo. To okropne uczucie... nie mniej niż patrzenie na pięknego człowieka o nie zbyt pięknym charakterze. Nie zaprzeczam, że Midas był naprawdę przystojnym mężczyzną, ale co z tego skoro... był taki zimny i oschły, a przynajmniej zawsze takie dawał o sobie świadectwo. Nabrałem troszkę więcej powietrza w płuca i zabrałem się do pracy.
- Rozluźnij się, proszę. W szczególności nie prostuj się na siłę. Stój swobodnie. Bardzo proszę. Pomoże mi to zdjąć dobre wymiary – oznajmiłem. Zacząłem oczywiście tradycyjnie od samej góry, czyli od pomiaru szyi. Potem przeszedłem do pomiaru obwodu klatki piersiowej, pasa, a potem bioder wcześniej prosząc Midasa o podniesienie rąk do góry. Zeskoczyłem z podestu, by zapisać cztery pierwsze wymiary. Potem wróciłem zgrabnie i kontynuowałem. Zmierzyłem długość przodu i pleców, od razu je zapisałem. Długość barków, wysokość talii, obwód ramienia, długość rękawa i... jakoś to szybko poszło. Znaczy się... nie wiem dlaczego, ale po jakimś czasie zacząłem o wszystkich złych rzeczach zapominać i potraktowałem Midasa, jak swojego kolegę. Wszystko robiłem delikatnie jak zawsze, nie byłem smutny ani zły... raczej skupiony. I czułem dziwne ciepło, kiedy zdejmowałem z mężczyzny wymiary. Jakoś tak... miło mi było, że przyszedł do mnie, mimo że mógł iść do dowolnego krawca w mieście. To było fajne uczucie... szkoda tylko, że nie myśląc o złych rzeczach nie myślałem też o tych istotnych. Między innymi pominąłem fakt, że ja myślę o czymś fajnym to z reguły nie tylko robi mi się ciepło na sercu, ale też na twarzy... i uśmiecham się w sumie bez powodu. Byłem jednak przekonany, że jasnowłosy nawet tego nie zauważył. Zapewne nawet na mnie nie patrzył tylko obczajał sobie garderobę z nudów.
Kiedy tabelę miałem gotową powiedziałem Midasowi, że może się już ubrać i że dziękuję. Kiedy już się ubrał, podszedł do mojego biurka. Musiał dokonać zamówienia na poszczególne części garderoby w poszczególnych ilościach. Mowa była z pewnością o koszulach, spodniach, jednym płaszczu i marynarce, a także o swetrach. Powoli zbliżała się jesień, więc zaproponowałem jeszcze komin i czapkę. Midas zgodził się.
- Cóż... jesteś wolny. Mam już wszystko, więc będę się brał za szycie. Z pewnością jakaś koszula i spodnie będą gotowe na jutro, ale po cały zestaw możesz zgłosić się za 3 dni – uśmiechnąłem się.
- Mhm – kiwnął głową i skierował się do wyjścia. Zamykając za sobą drzwi powiedział coś jeszcze, ale nie usłyszałem co. Wybiegłem za nim.
- Co powiedziałeś? - spytałem z progu zdziwiony, nie zły. Po prostu nie wiedziałem czy to co powiedział miało związek z zamówieniem czy nie było w ogóle do mnie. On odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy. To nie był ten wzrok, którym obdarowywał mnie zawsze od kiedy pamiętam. Ten był jakiś inny...
- Dziękuję – powiedział bez emocji zarówno w głosie, jak i na twarzy, ale mimo to moje serce znacznie przyspieszyło. Cieszyły mnie każde słowa wdzięczności, ale te... wydawały się być na wagę złota. No tak... na wagę złota.
- Nie ma za co, Midas – odpowiedziałem zacieszony i cały w skowronkach. Jejku... było mi tak lekko na duszy, jak chyba jeszcze nigdy. Cały ciężar jaki miałem zniknął w jednej chwili – Miłego dnia – dodałem, na co mężczyzna tylko lekko skinął głową i odszedł. Ja zaś wróciłem do środka i oparłem się o drzwi. Osunąłem się na podłogę. Czułem się tak spokojnie... zupełnie zapomniałem o wszystkim, co złe. Poczułem, jak z oczu lecą mi łzy... łzy szczęścia albo może łzy, które miały wylać ze mnie cały stres, złość i smutek. Było mi tak lekko jak nigdy. Siedziałem tak chwilkę, by po prostu uspokoić się i zaraz wstałem, by ochoczo wziąć się do pracy. Nie czułem już zmęczenia aż tak. Wiedziałem, że za niedługo muszę iść się zdrzemnąć, ale wtedy miałem tak dużo siły, że musiałem ją spożytkować. Podszedłem do ogromnej półki z materiałami. Zaraz obok niej były nici i dodatki. I dopiero wtedy zobaczyłem, że wszystkie moje zielone nici zostały zmienione w złote, nie wspominając o białych guzikach, niebieskich wstążkach i zamkach błyskawicznych, które miałem przygotowane do innych strojów. Wziałem jedną złotą szpulkę i z wrażenia usiadłem na kanapie. Byłem w tak ogromnym szoku, że chyba zapomniałem, jak się oddycha.
- Co do cholery... - powiedziałem po chwili do siebie. Kiedy już wracał do mnie spokój, zacząłem się uśmiechać sam do siebie. Dzisiejszy dzień to istne pasmo powodzeń! Sam nie wierzyłem, że... jeden przykry dzień może zostać zaraz wynagrodzony tak miłym dniem. To naprawdę było cudowne, co Midas zrobił. Byłem mu tak ogromnie wdzięczny, że aż... i wtedy mnie tknęło! Przecież... wtedy kiedy przyszedłem do jego namiotu... może on po prostu był zmęczony i zły, a ja go jeszcze bardziej zdenerwowałem, bo przecież mnie nie lubił, a ja... ja mu pojechałem najgorszymi obelgami, jakie znałem. W jednej chwili na nowo zrobiło mi się strasznie źle. Dotarło do mnie, że potraktowałem go niesprawiedliwie. Co prawda, Bozia go skarała za to, że zamiast powiedzieć mi wprost, żebym przyszedł na następny dzień po guziki to mi pojechał, ale... też nie miałem prawa tak go wyzywać. Przecież... to w ogóle nie było w moim stylu. Zawsze powinienem być grzeczny, miły i życzliwy dla wszystkich.
Bez dalszego tracenia czasu zabrałem się za realizację planu. Co postanowiłem? Postanowiłem uszyć Midasowi jeden zestaw, aby miał na następny dzień, zanieść i przeprosić. W szczególności przeprosić. Bo to było w tamtej chwili najważniejsze.

Kiedy uszyłem już jedną koszulę i spodnie, nadchodził wieczór. Cyrkowcy powoli zbierali się do siebie. Ja zabrałem ubrania, ale przed pójściem do mężczyzny, poszedłem do mamy oznajmić, że już wszystko jest w porządku. Była przyzwyczajona do takiego mojego znikania. Wiedziała, że byle jakie sytuacje są w stanie nieźle mnie wykończyć... głównie emocjonalnie. Po tym, jak już zostałem wyściskany i zapewniony, że zawsze mogę na nią liczyć, poszedłem do jasnowłosego.
- Dobry wieczór, Midasie – powiedziałem będąc przy namiocie – Jesteś zajęty? - spytałem z troską.
- Nie zbyt – krótka odpowiedź, a po chwili jego postać wyłoniła się z namiotu. Miał na sobie lekko podartą koszulę i spodnie, które na szczęście ocalały.
- Daj też tą koszulę. Zeszyję Ci ją przy okazji – oznajmiłem życzliwie.
- Nie trzeba... prawie tego nie widać – odparł machając na to ręką.
- I co? Będziesz ukrywał dziury w koszuli, jakby krawca nie było za rogiem – zażartowałem – Nie wygłupiaj się. Uwierz mi... będziesz spokojniejszy, jeśli będzie zaszyta – zapewniłem, na co mężczyzna wykręcił oczami, ale ku mojemu zaskoczeniu, posłuchał mnie. Zaczął rozpinać guziki, by po chwili okazać swój tors z lekko zarysowanymi mięśniami. Żeby tego było mało, rzucił mi swoją koszulę na twarz, przez co nic nie widziałem, więc jedyne co zrobiłem to podniosłem dłonie do góry, żeby podać mu uszyty niedawno zestaw. Kiedy tak czekałem, aż materiał zostanie zabrany z moich rąk, oddychałem wdychając zapach mężczyzny z koszuli. Co jak co, ale... jego koszula pachniała pięknie. Miał dobry gust do perfum. Zdjąłem ją ze swojej twarzy. Jasnowłosy prawie znikł mi znów w namiocie, ale zatrzymałem go.
- Zaczekaj... proszę. Ja w sumie... mam jeszcze jedną sprawę – powiedziałem nieśmiało. On westchnął, ale czekał – Ja... przepraszam za to, co wtedy powiedziałem. Wtedy w nocy. Byłem wobec Ciebie niesprawiedliwy. Powinienem zrozumieć, że czasami niektórzy są zmęczeni i nie należy im przeszkadzać i wiem też, że... często tak naprawdę jestem męczący i denerwujący – posmutniałem. Prawda wyszła na jaw, nie? - Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpił – głos zaczął mi się załamywać – Wiedziałem doskonale, że za mną nie przepadasz, a... mimo to przyszedłem. Mogłem wywnioskować już na początku, że nie masz ochoty mi pomagać, ale się uparłem i Cię zdenerwowałem. Na dodatek jeszcze oberwałeś ode mnie rzeką bluzg – mówiłem już przez łzy – Zupełnie nie wiem, jak dopuściłem do tego. Tak mi przykro... naprawdę – przetarłem oczy i pociągnąłem nosem – To chyba na tyle. Już Ci nie przeszkadzam.

< Midas? Nie za słodko mam nadzieję ;-; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz