7 sie 2017

Akuma CD Rue

- Boże, jak ona mnie zna! - powiedział bojaźliwym głosem, patrząc szeroko otwartymi oczyma wysoko w niebo na znak, że faktycznie mówi do samego Boga. Jeszcze chwila, a zacznie odprawiać rytuały przy ołtarzu z kości i czaszek kotów, a ofiary będzie składać w postaci kocich pazurów wyrwanych z ich łap jeszcze za ich życia. Milusio.
- Fajnie, że Loreen nic nie jest - odezwała się Rue, gdy ponownie ruszyli przed siebie. Szli takim tempem, by mogła spokojnie poradzić sobie z uciążliwymi kulami. Patrząc na jej ruchy, chociaż coraz sprawniejsze, miał wrażenie, iż raczej utrudniają jej chodzenie, niż je ułatwiają. Z resztą, jak on by sobie poradził z kulami? Na pewno wziąłby jedną i udawał, że to karabin maszynowy, strzelając do ludzi i zbierając ich zaskoczone spojrzenia. Zatroskane matki przyciągałyby bliżej siebie przestraszone dzieci, pijacy wtórowali, a piłkarze leżeli na ziemi i zwijali się w bólu. Bo przecież piłkarz to piłkarz, tego nic nie zmieni.
- W sumie to tak - wiele uwagi nie poświęcił swoim słowom, obserwował pożądliwie metalowe przedmioty towarzyszące jej przez całą drogę. Jeszcze chwila, a zacznie się ślinić niczym pies ze wścieklizną. Cholera, czy teraz nie będzie mógł przestać myśleć o psach??? W każdym razie już postanowione - już niedługo znajdzie sobie jakiegoś. Ze schroniska. Najlepiej młodego, szczeniaka, by lepiej się przyzwyczaił no i dłużej został. Trochę to niesprawiedliwe, bo właśnie szczeniaki mają największe powodzenie w tego typu miejscach, a stare zwierzęta umierają w tym syfie. Może wziąłby dwa czworonogi? Albo takiego właśnie starca? Miałby wyrzuty sumienia, gdyby tak nie postąpił. Przecież to już kończące swój żywot zwierzęta powinny znaleźć ukojenie, gdyż przez resztę już przebytego życia go nie doznały. Westchnął przeciągle. Dwa psy. Czy sobie poradzi? Powinien. Musi. Śmiesznie wyszło, spotkał psa mającego ochotę zabić ich wszystkich, zaginioną dziewczynę, która uciekła seryjnemu mordercy i jego bandzie, myślał o zabawie z kulami, a teraz ma ochotę się popłakać ze wzruszenia i żalu. Za dużo myśli, a za mało działa.
- Idziemy po psy - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. Rue aż zatkało, zatrzymała się na moment z pytającym wyrazem twarzy. W końcu jednak chyba zrozumiała, o co mu chodzi. No tak, przecież jeszcze nie powiedział o swoim postanowieniu.
- Psy? To ile ich chcesz? - spytała.
- Dwa. Starego i młodego albo dwa stare. Zobaczy się na miejscu. W schronisku - powiedział. Jednak gdy zobaczył stanowcze zaprzeczenie głową, aż wydymał wargi. O co tym razem chodziło? Spojrzał w jej stronę wyczekująco, najwyraźniej nie śpieszyło jej się z wyjaśnieniami lub postanowiła przetrzymać go chwilę w niepewności. Gdy myślał, że już nie wytrzyma i miał już otworzyć usta, by się odezwać, ona zrobiła to pierwsza:
- Nie masz karmy, czy chociażby jedzenia, jakie mógłbyś im dać. Nie wiem, jakieś mięso, czy coś. Do tego miejsce do spania. Chociaż mogłyby być na ziemi, przydałby się chociażby karton. Do tego obroże lub szelki, smycze.Zabawki, jakieś szczotki i inne duperele. Możemy coś teraz załatwić, ale...
- Idziemy - uciął jej. Niezbyt jednak wiedział, gdzie znajduje się jakiś zoologiczny, gdzie mógłby kupić potrzebne rzeczy. Lub jakiś tego typu sklep.
- Dwie ulice stąd - odezwała się, jakby czytając w jego myślach i przeszli przez pasy. Zdziwił się, że przystała na warunki jego nieco szalonego pomysłu i sama postanowiła wcielić go w życie. Prowadziła, nieco szybciej niż wcześniej przebierając nogami i kulami. A raczej nogą i kulami, poprawa.
 - To tutaj - oznajmiła. Uśmiechnął się szeroko, na początku miał zamiar tym podziękować, ale w końcu szczerzenie się zostało przejęte przez podekscytowanie.
- Ale jesteś pewny? No wiesz... pies to jednak odpowiedzialność, a co dopiero dwa. Może najpierw wziąłbyś jednego i sprawdził, jak sobie poradzisz? - zaproponowała. Wypuścił głośno powietrze, nadymając przy tym policzki. Weszli do środka. Z niechęcią, jednak, musiał przyznać jej rację. Nigdy nie miał sam na sam psa, chociaż z paroma miał kontakt. Być może to trudniejsze, iż mu się może wydawać. Częste, a najlepiej codzienne spacery. Problemy zdrowotne, podstawowe potrzeby, wybryki zwierzęcia.
- No dobra... - zgodził się, jednak zaraz rozchmurzył, gdy zobaczył prawdziwą ścianę zawieszoną smyczami, obrożami oraz szelkami. Podszedł i przejechał dłonią po jednego z wywieszonych przedmiotów.
~~~
Ostatecznie stojąc przy ladzie, z zadowoleniem patrzył na nowo nabywane przedmioty. Niebieska smycz w postaci grubego sznura, ze specjalną pętlą, gdzie wsadza się dłoń, dwie srebrne miski wielkości sporego garnka, jednak o połowę płytsze - jedna na wodę i jedna na jedzenie, niebieskie szelki, duża paczka suchej karmy oraz piszcząca kość. Posłania nie opłacało się kupować, bo od razu stwierdził, że będzie spać na jego łóżku. Ewentualnie, jeśli nie będzie chciał lub będzie mieć problemu z wchodzeniem na nie, da mu swój koc. W końcu dostał kołdrę na własność, czego by tutaj więcej chcieć? W końcu mógł zapłacić, wyjął portfel i podał dwa banknoty, czekając na resztę.

< Rue? Ta, się napaliło na tego psa...xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz