7 sie 2017

Rue CD Akuma

Loreen - bo tak się nazywała dziewczyna - opowiedziała nam, a raczej mi, chłopak chyba był zajęty psem, jakim cudem przeżyła. Kiedy wybiegła z tamtej piwnicy ruszyła w las. Dzięki temu, że wszyscy zajęli się nami, ona miała dość sporo czasu, aby dotrzeć na jakąś drogę i mimo, iż nogi odmawiały jej posłuszeństwa, biegła dalej. Zatrzymała się dopiero w jakiejś wsi, gdzie dobrzy ludzi przyjęli ja pod swój dach na czas regeneracji. Po tygodniu mogła o własnych siłach wrócić do rodzinnego miasta, a z niego przyjechać tutaj; do swego mieszkania, męża i dzieci. To była jej historia.
Z innej beczki, skąd ona jest? Loreen to nie typowe imię, ponad to trudne do zapamiętania, bynajmniej dla mnie. Cóż, nie ważne. Zastanawiało mnie, jak długo żyła po ślubie. Nie wyglądała na kogoś powyżej trzydziestu lat, chyba, że z chustą, która ją bardzo postarzała. A czy rodzina zauważyła jej zniknięcie? Zawiadomiła policję? Nie słyszałam, aby było o niej głośno, a może nie chcieli tego rozgłaszać? A może zabrali ją parę dni przed nami, dlatego kiedy plotka się rozeszła, nas już tu nie było?
- Współczuje - powiedziałam, kiedy usłyszałam o jej alergii. One niszczą życie i świat. Dlaczego one w ogóle istnieją? Nie wyobrażam sobie, abym mogła miedz uczulenie na koty. Wtedy nie mogłabym zaadoptować Miki i co się z nią by stało? Z moją kochaną kotką? Nie ważne, teraz muszę pilnować, aby chłopak przypadkiem mi jej nie zabrał. Psiarz bez psa jest nieobliczalny w stosunku do kotów.
- Nie ma czego - kobieta wstała i machnęła ręką. - Nie przepadam za kotami i chyba ze wzajemnością - nie przejmowała się swoją alergią, i dobrze. Po chwili za kobietą pojawił się mały chłopczyk, który sięgał jej do bioder. Miał brązowe oczy i piegi na twarzy, tak jak Loreen, z tym, że miał bujną brązową czuprynę. Za nim pojawiła się kolejna głowa; o takich samych rysach czarne oczy o czarnych włosach splątanych w dwa warkocze, pozbawiona piegów.
- Kto to? - zapytał chłopczyk. Psiak powąchał dzieci, po czym odwrócił się w nasza stronę i znowu pokazał kły, jakby chciał pokazać, że będzie bronił swojej rodziny za wszelką cenę. Cóż, jeśli Akuma będzie miał takiego psa, który będzie na mnie warczał przez Mikę, to chyba więcej do niego nie podejdę.
Nagle za kobietą pojawił się wysoki mężczyzna o czarnych włosach i oczach. A o to niczym z filmu szczęśliwa rodzinka z psem, który chyba miał ochotę na mnie wskoczyć i zagryźć. Poczułam ciarki na plecach, kiedy przez głowę przemknęła mi ta myśl. Poprawiłam nieco kule, miałam ochotę już od nich odejść. Ten pies mnie przerażał.
- To ta dwójka, o której ci mówiłam - kobieta podniosła głowę spoglądając na męża, a on spojrzał na nas. Miał zimne spojrzenie, które nagle przerodziło się w wielką chęć do życia. Uśmiechnął się szeroko i kazał psu się zamknąć, kiedy znowu zaczął ujadać, a ja miałam ochotę wręcz uciec. Maki tylko zaskomlał i usiadł grzecznie przy nogach pani.
- Jestem wam bardzo wdzięczny - powiedział po chwili. - Zapewne gdyby nie wy, Loreen nie wróciła by do domu - oplótł kobietę ramionami przytulając się do niej.
- To zwykły zbieg okoliczności - odpowiedziałam, kiedy stwierdziłam, że Akuma w żaden sposób się nie odezwie. Może tak bardzo zafascynował, lub przeraził go pies? A może coś jeszcze innego, że nie zwracał na nas większej uwagi?
- Tak czy siak jestem waszym dłużnikiem. Zapewne się jeszcze nie raz spotkamy, mieszkamy tutaj - powiedział, a dzieci nagle stanęły przed matką i zaczęły nam się uważnie przyglądać; głównie mojej kuli. Może pożyczyć? Chcecie się pobawić? Tylko jej nie złamcie, na rękach nie chce mi się wracać. - To jest nasz syn Will, a córeczko to Charlie - uśmiechnęłam się lekko do dzieci. One miały ładne i normalne imiona, które od razu zapamiętałam. - Ja nazywam się Thomas - czyli tylko kobieta nie jest stąd?
- Idziemy na te lody? - odezwała się dziewczynka. Była rozkoszna, ale ja sama nie wyobrażam sobie, abym mogła się zajmować dziećmi. Mimo, iż te wyglądały na spokojne i urocze, wziąć uważam, ze to małe potworki.
- No już mała - Loreen poczochrała ją po włosach. - Do zobaczenia - pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę.
- A ty tak bardzo nie chciałeś iść - prychnęłam po chwili.
- Czyli że co? Ukartowałaś to spotkanie?
- Ta, ujadającego psa na samym początku - powiedziałam sarkastycznie.
- To przez kota.
- Nie zwalaj mi winy na Miki - pogroziłam mu kulą, na co się zaśmiał.
- Nie śmiem - podniósł dłonie do góry w obronnym geście.
- Przynajmniej wiesz, że jak będziesz adoptował psa, to takiego, który nie zagryzie mnie, jak wyczuje kota. Chyba, że masz mnie już dość.

<Aaaaaaaaaakuuuuuuuuuuuumaaaaaaaaaaaaaa?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz