25 sie 2017

Helsing CD Shavile

Pomiędzy moimi brwiami pojawiły się dwie pionowe, głębokie zmarszczki, zdradzające mą konsternację. Nie byłem pewien czy na pewno dobrze zrozumiałem to, o czym krzyczała ta osoba. Potwory? W mieście? Zbliżają się do cyrku?
Starałem się odnaleźć w twarzy Shavile więcej zrozumienia, jednak dziewczyna wyglądała na tak samo zdezorientowaną. Wyszliśmy z namiotu, by sprawdzić co się dzieje. Przed wejściem do namiotu estradowego, wokół Pika, naszego bossa, zebrało się kilka osób. Wszędzie wokół biegali ludzie.
Nagle za naszymi plecami rozległa się seria trzasków łamanego szkieletu namiotu i charkliwy warkot. Odwróciłem się i odsunąłem o krok na moment przed tym, jak żółto-biały materiał opadł na moje ramiona. Połowa namiotu Shavile została wbita w ziemię przez najobrzydliwsze stworzenie, jakie widziały moje oczy. Istota miała ponad dwa metry wysokości, a że stała pochylona, z przednimi mocnymi kończynami wdeptującymi materiał namiotu w ziemię, mogła być w rzeczywistości jeszcze wyższa. Była pozbawiona sierści, jej szara skóra pokryta była za to błyszczącymi od łoju zgrubieniami. Nie miałem pojęcia czy powinienem uznać je za coś w rodzaju nieregularnych łusek czy obrzydliwie wyglądających ropni. Jej głowa kształtem przywodziła na myśl głowę człowieka, ale z pewnością żaden człowiek nie ma tak obrzydliwego, zdeformowanego łba. Stwór szczerzył białe, płaskie zęby wyglądające zza warg szerokiej paszczy i łypał na nas przekrwionymi ślepiami, ledwo widocznymi spod opuchniętych, czerwonych powiek.
Przywitany takim widokiem cofnąłem się jeszcze o kilka kroków. Co się, do cholery, dzieje? Czy jeśli zacznę w tej chwili uciekać, a to wszystko okaże się kiepskim żartem, to wystawię się na pośmiewisko?
- Helsing! - krzyknęła Shavile, wyrywając mnie z osłupienia. Wielka łapa z pięcioma długimi palcami leciała prosto na mnie. Choć spodziewałem się poczuć makabryczny ból miażdżonej czaszki, doświadczyłem jedynie o wiele lżejszego pchnięcia w żebra, które powaliło mnie na ziemię. Podniosłem się na łokciach; Shavile leżała obok, patrząc na mnie z wściekłością i przerażeniem w oczach.
- Uciekamy stąd! - rozkazała, wstając pierwsza i ciągnąc mnie za rękę z dala od kreatury, która przed momentem nabrała ochoty na pozbawienie mnie głowy. W ciągu ułamka sekundy byłem już na nogach i biegłem wraz z dziewczyną przed siebie, byle jak najdalej od zagrożenia.
W obozie zapanował chaos; cyrkowcy biegali, krzyczeli między sobą, dogadywali się co do czegoś. Ale nie uciekali. Nie miałem pojęcia jakim cudem nie dają się opanować panice.
Pojawiły się inne potwory. Różniły się od poprzedniego, żaden nie był jednakowy, jednak wszystkie były tak samo przerażające.
Wbiegliśmy z Shavile między namioty gwiazd.
- Co to jest? - wydusiłem, oglądając się za siebie.
- Nie mam pojęcia, nie chcę wiedzieć - fuknęła przez zaciśnięte zęby brunetka.
Mój umysł opanowały gorączkowe próby znalezienia jakiejkolwiek drogi ratunku. Starałem się nie poddać panice, co przychodziło mi z trudem, podobnie jak pomysł na wydostanie się z tego piekła.
Flegmisty charkot przerwał moje poszukiwania. Za nami stał kolejny potwór o mokrym pysku, z którego ciekła gęsta, różowa ślina. Był jeszcze większy od poprzedniego. Żadne z nas nie zdążyło krzyknąć, gdy jego wielkie, kościste łapy owinęły się wokół naszych karków.
Z całych sił starałem się wyrwać, ale mokra, gorąca dłoń mogłaby być równie dobrze zrobiona ze stali; nie miałem szans na oswobodzenie się. Zaciskające się z siłą imadeł palce zaczęły pozbawiać mnie tchu. Zacząłem panikować. Szarpałem się mocniej, ale to tylko pogarszało sprawę. Stwór zaczynał dusić mnie jeszcze bardziej.
Gorączkowo szukałem drogi ucieczki. Czegokolwiek, czym mógłbym sobie pomóc i uratować siebie i dziewczynę, która trwała uwięziona w drugiej dłoni stwora. Moje ręce zaciskały się w desperacji na palcach oprawcy. Nie mogłem zaczerpnąć oddechu. Oczy zaszły mi mgłą. Nie, nie, tylko nie to. Nie mogę się poddawać, jeszcze mogę się bronić.
Moim ostatnim przejawem woli walki była próba rozpędzenia mgły, którą miałem przed oczami. Potem stało się coś, czego nie planowałem.
Głośny, zgrzytliwy dźwięk niemal rozdarł mi uszy. Krzyknąłem z bólu, który zamiast szybko ustąpić, przeszedł z okolic moich skroni na moje ręce i niczym ostrze noża prześliznął się wzdłuż moich ramion.
Na chwilę zapadła cisza. Zaciskałem powieki, nie chciałem patrzeć. Bolało. Moje ręce musiały zostać połamane w kilkunastu miejscach, co innego mogłoby tak boleć? Bałem się zobaczyć, co właściwie się stało, dlaczego wokół jest tak cicho? Cholera, jak boli.
Otworzyłem załzawione oczy. Oślepiła mnie szkarłatna łuna, odbijająca się od... kryształu?
Z moich rąk piętrzyły się, niczym dwa górskie pasma, wyszczerbione, ostro zakończone, złączone ze sobą kryształy, połyskujące wściekle czerwoną barwą. Ich najdłuższe, najostrzejsze końce zagłębiały się głęboko w oczodoły potwora, którego pozbawione życia ciało wciąż stało w poprzedniej pozycji, sparaliżowane.
Cisza panująca wokół zmieniła się w uciążliwy szum, który po dłuższej chwili rozproszył się, dopuszczając do mnie realne dźwięki z otoczenia.
Chciałem krzyczeć, drzeć się, wrzeszczeć, strząsnąć z siebie szok, ból i przerażenie, odsunąć się, pozbyć się czerwonej materii, która rozdarła mi skórę i tkankę na ramionach, uciekać stąd jak najdalej, ale nie byłem w stanie. Z otwartymi szeroko ustami wpatrywałem się w swoje dzieło. Moje dzieło?
- Hel... sing... - Do mojego stępionego zmysłu słuchu dobiegł słaby głos Shavile. Odwróciłem wzrok w jej stronę. Palce potwora rozluźniły uścisk na jej gardle, upuszczając ją na ziemię; trzymała się za szyję, pocierając ją lekko. W jej oczach widziałem wspomnienie bólu i strachu.
Spróbowałem poruszyć dłońmi. W rezultacie tylko lekko nimi drgnąłem, ponieważ od razu powrócił przeszywający ból. Mimo to spróbowałem jeszcze raz. Kryształ drgnął. Po kolejnej próbie pasmo na mojej lewej ręce przedzieliła głęboka rysa. Minerał zaczął się kruszyć. Zaciskając zęby, szarpnąłem mocno. Wokół rozprysły się czerwone, połyskujące odłamki. Z mojego gardła wydobył się bezgłośny krzyk, choć w głowie wyraźnie go słyszałem.
Oswobodziłem się z martwych palców potwora. Chwiejąc się na własnych nogach, opuściłem bezwładnie ręce. Nie mogłem wziąć pełnego oddechu, miałem wrażenie, że ktoś zaciska mi węzeł w krtani. Z całych sił starałem się zmusić, by nie pozwolić swojemu ciału upaść. Po moich palcach skapywała gęsta krew i bezgłośnie znikała w pożółkłej, zdeptanej trawie. Wierzchnia część obu moich rąk wyglądała jak ziemia na polu po jesiennej orce. Na każdej z nich, od ramienia aż po kostki palców ziała długa, paskudna wyrwa, cieknąca krwią.
Spojrzałem na dziewczynę, której wzrok wlepiony był moje ramiona. Chciałem do niej podejść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- Nic ci nie jest? - spytałem zaskakująco pewnym, choć jeszcze zachrypniętym głosem. - Zranił cię?


< Shavile // zdaję sobie sprawę jak bardzo się nie popisałam, ale naprawdę nie mam wprawy w pisaniu fantastyki // ale kryształy są fajne c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz