12 sie 2017

Midas CD Le Bleuet

Midas z głębokim westchnieniem zamknął książkę i odłożył ją na prowizoryczną szafeczkę. Tygrysica wylegująca się na jego łóżku przeniosła na niego swoje świdrujące spojrzenie i wydała cichy dźwięk. Mężczyzna podszedł do zwierzęcia i czule podrapał jego wielki łeb.
- I co my z tego mamy, Aurum? – zagadnął, nie oczekując żadnej odpowiedzi. W uszach dźwięczał mu jeszcze głos młodego krawca i bynajmniej nie było to przyjemne wrażenie. Wprawdzie poniekąd rozumiał Le Bluet, nie był przecież głupi, doskonale zdawał sobie sprawę, jak nieprzyjemny dla otoczenia jest, a mimo wszystko udało mu się wytrącić z równowagi. Jasne, ocieplenie swojego wizerunku być może byłoby dla wszystkich milsze, przyjazne, jednak Montgomery nie miał najmniejszego zamiaru ryzykować życia i zdrowia trupy. Trupy, którą w gruncie rzeczy lubił i cenił. Z dwojga złego wolał być znienawidzonym wyrzutkiem niż otoczyć się uśmiechniętym złotem. Przymknął oczy i pomasował skronie. Ćwiczenia w manipulowaniu złotem zmęczyły go, a po wybuchu gościa nie miał najmniejszej ochoty (ani siły), by ponownie wgłębić się w lekturę.
Aurum pacnęła go łapą, domagając się więcej pieszczot. Monty uśmiechnął się blado na ten widok i ściągnął rękawiczki. Już dawno przestał się bać, iż skrzywdzi swoją podopieczną – była już czymś codziennym, czymś, co w pewnym stopniu stanowiło jego własną część. Zanurzył palce w miękkim, ciepłym futrze na kilka chwil zapominając o codziennych troskach. Niedługo potem zwinął się w kłębek obok Aurum i przymknął zmęczone oczy.
- Myślisz, że powinienem za nim pójść? – zapytał. Nie przeszkadzało mu rozmawianie z tygrysem, była wdzięcznym słuchaczem a póki nie wiedziała o tym trupa, wszystko było w porządku. Aurum zamruczała i rozłożyła się wygodnie obok niego.
- A więc postanowione – stwierdził, rozkładając się wygodnie. Był pewien, że Edward doskonale sobie poradzi. Zresztą czemu miałby za nim iść? Jedynie pogorszyłby sytuację.
~~~
Złote grudki unosiły się nad jego dłonią, rozpływając się w powietrzu i łącząc ze sobą. Montgomery wziął głęboki oddech, starając się utrzymać je w tym stanie jak najdłużej. Nie należało to jednak to do zadań prostych – mimo iż złote kawałeczki wydawały się śmiesznie lekkie, kosztowało go to wiele wysiłku. W końcu opuścił je z powrotem na rękę i schował do kieszeni. I tak przedłużył swój dzienny trening, co na dłuższą metę wcale nie było zrobić. Rozejrzał się za swoją tygrysicą, poniewczasie orientując się, iż opuściła go dobre pół godziny wcześniej. Znudzona Aurum udała się do ich namiotu i do tego czasu nie wróciła, co napełniło jej właściciela lekkim zaniepokojeniem. Przeczesał włosy ręką, po czym związał je w niedbały kucyk.
Do swojego domu miał kawałek drogi, który pokonał niemalże truchtem. Miał nadzieję, że jego zwierzak nie naprzykrzał się zbytnio innym, tłumaczenie się reszcie cyrkowców za przerośniętego sierściucha nie należało do wachlarza jego ulubionych czynności.
Wszedł do namiotu i zaklął szpetnie na widok porozciąganych na podłodze ubrań. Część z nich została wymyślnie porozrywana do tego stopnia, iż Monty miał pewność, że może się z nimi pożegnać. Aurum zadowolona z siebie i swojego dzieła przetoczyła się po ziemi i wydała cichy dźwięk w ramach przywitania. Montgomery ze zrezygnowaniem zaczął zbierać łachy. Był pewien, że zostawił je poza zasięgiem swojego zwierzaka, który najwyraźniej był dzisiaj w iście szampańskim nastroju.
- Powinnaś się za siebie wstydzić, młoda damo – mruknął do zrelaksowanego tygrysa. Nie było sensu ją za to karać ani wrzeszczeć, i tak nie zrozumiała, o co rozchodzi się awantura. Kocica wstała i potarła dużym łbem o rękę swojego właściciela. W tym momencie wszystkie jej winy zostały wybaczone.
Jedyną nadzieją na ocalenie ciuchów i załatwienie nowych, był młody krawiec, którego odesłał z kwitkiem poprzedniego wieczora. Och, jakże los bywał przewrotny. Wprawdzie Monty z powodzeniem mógł sam zainwestować w lokalnego krawca, jednak umiejętności owego cyrkowego znacznie przewyższały te miastowego.
Założył Aurum obrożę i łańcuch, po czym przypiął ją do specjalnego pachołka w cieniu. Przyniósł jej misę z wodą oraz przekąskami, a także jej zszargany, doświadczony przez życie kocyk. W normalnych okolicznościach nie miałby nic przeciwko zabraniu ją do miasta, tym razem nie chciał jednak wzbudzać niepotrzebnej sensacji.
- Niedługo wrócę – obiecał, na co tygrysica rozłożyła się w swoim zacienionym miejscu. Po zabawie rozładowała większość swojej energii i nie miała zamiaru się sprzeczać. Midas odetchnął z ulgą i udał się najpierw do namiotu wypełnionego przyborami chłopaka. Nie sądził, by ot tak udało mu się przekonać urażonego Edwarda do naprawienia ubrań. Bez trudu znalazł woreczek ze zwykłymi szarymi guzikami. Wprawdzie nie było w nim nitek, jednak te mógł zmienić od biedy przy innej okazji. Zdjął rękawiczkę i wysypał zawartość na rękę, beznamiętnie obserwując, jak nudny kolor guziczków zmienia się w charakterystyczną złotą barwę. Przybrały na wadze po zmienieniu się w metal i zalśniły kusząco w lekkim świetle. Wsypał je z powrotem do woreczka, który wsunął do kieszeni.
Wiedział, że spotka krawca na targowisku, ostatnio widział go przecież, jak zawzięcie szył suknie, a następnie taszczy je w kierunku miasteczka. W innej sytuacji być może śmiałby się z uporu młodzieńca, jednak na chwilę obecną nawet podziwiał jego zaangażowanie.
Doszedł do miasteczka i skręcił w kierunku placu targowiska. Wszedł pomiędzy stragany oraz ludzi i przez krótką chwilę starał się rozeznać w głośnym tłumku. Jakaś kobieta krzykliwie zachęcała do kupna świeżych jajek, z całych sił starając się zagłuszyć sąsiadkę oferującą ludziom nabiał. Midas przemknął obok przekupek, za nim któraś zdążyła go zaczepić.
Znalezienie Edwarda okazało się zadaniem trudniejszym, niż przypuszczał i dopiero pół godziny później zdołał dotrzeć do jego niewielkiego stoiska. Nie miał akurat klientek, ostatnia oddalała się już z zakupioną sukienką. Montgomery stanął nad chłopakiem i przyjrzał się ostatniemu ciuchowi.
- Ile zarobiłeś? – zapytał bez ogródek. La Bluet spojrzał na niego najpierw zaskoczony, a potem zniechęcony.
- Wystarczająco – fuknął tylko, najwyraźniej nadal urażony. W końcu jednak zgodził się okazać zarobione pieniądze. Midas zerknął na nominały i uśmiechnął się krzywo.
- Starczy ci na jakieś trzy guziki – stwierdził.
- Jeśli masz zamiar się śmiać, możesz już sobie iść – odparł młody krawiec, niezadowolony z nowego towarzystwa. Długowłosy wzruszył ramionami i wyciągnął woreczek. Rzucił go na karton, który ugiął się lekko pod brzęczącą zawartością. Chłopak podniósł ostrożnie sakiewkę, otworzył ją i przyjrzał się licznym złotym guzikom. Przeniósł wzrok na stojącego Midasa. Montgomery przez chwilę poczuł się niepewnie, szybko jednak to zamaskował.
- Aurum zniszczyła moje ubrania – powiedział, chcąc usprawiedliwić swoje działanie.

< Le Bluet? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz