22 sie 2017

Midas CD Le Bleuet

Spojrzeli po sobie nieco niepewnie, zaalarmowani reakcją ptaków. Cokolwiek się zbliżało, musiało nieźle je przestraszyć. Wkrótce i konie zaczęły okazywać niepokój, zarzucały swoimi szlachetnymi łbami, drepcząc nerwowo w miejscu.
- Do powozu – rozkazał jeden z bliźniaków, wskakując na miejsce woźnicy. Obejrzał się za siebie, marszcząc brwi. Midas nie miał zamiaru się spierać, nie doszedł jeszcze do siebie, w boku nadal doskwierał mu ból, a do walki z całą pewnością się nie nadawał. Wsparł się nieco o młodego krawca i razem z nim, w jak najszybszym tempie, podreptał do dyliżansu. Władowali się do środka, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Obydwaj wyjrzeli przez niewielkie okienko powozu, akurat, gdy w polu widzenia pojawiło się stadko wężowych kobiet.
- One chyba nigdy nie odpuszczą – jęknął Edward. Montgomery zmrużył lekko oczy, obserwując pełznące potwory.
- Są wkurzone, bo pozbyłem się ich królowej – stwierdził. Młody krawiec nie zdążył jednak odpowiedzieć, dyliżans szarpnął wściekle, nieomal nie zbijając ich z nóg. Konie wystrzeliły błyskawicznie do przodu, popędzane własnym strachem i bacikami woźniców. Monty zatoczył się w podskakującym pojeździe, wpadając na ścianę. Ostatkiem sił pochwycił Le Bleuet i usadził go na jednej z pryczy. Sam opadł obok chłopaka, nie chcąc ryzykować przewrócenia się w podskakującym, pędzącym powozie.
Koła z trzaskiem pokonywały kolejne nierówności, wypełniając powietrze przeraźliwym hałasem.
- Jesteśmy daleko od cyrku? – zapytał głośno Montgomery, przekrzykując huk. Edward zastanowił się przez chwilę.
- Raczej nie – odparł. Długowłosy odetchnął.
- Myślę, że odpuszczą, jak tylko znajdą się poza swoim terenem – pocieszył go i siebie jednocześnie. Wydawało mu się jednak, że wężowe kobiety nie będą chciały zbytnio oddalać się od gniazda. Zresztą w okolicy cyrku nie miały żadnych szans na wygraną, ich przewaga zmniejszała się z każdym pokonanym metrem.
Podskoczyli, kiedy koło trafiło na jakiś kamień. Midas zacisnął zęby, gdy rana w boku dała o sobie znać. Zauważył, że młody krawiec próbuje wstać i wyjrzeć przez okno, wyraźnie zdenerwowany. Monty chwycił go jednak i z powrotem usadził obok siebie. Odruchowo otoczył młodszego ramionami.
- Siedź w miejscu. Ze środka i tak nic nie zrobimy, tylko się poobijasz – powiedział. Ed niechętnie skinął głową, ale nie próbował już się podnosić. W ramach rekompensaty przytulił się do mężczyzny, co szczerze mówiąc, wcale Midasowi nie przeszkadzało.
Pędzili jeszcze przez chwilę, zanim odczuli, iż dyliżans zaczyna zwalniać. Stopniowo tracił swój szaleńczy pęd, aż w końcu obydwaj mogliby bezpiecznie stanąć.
- Pewnie już dojeżdżamy – stwierdził Edward, unosząc głowę.
- Odpuściły sobie – odetchnął Midas, w myślach żegnając się ze żmijkami. Z całą pewnością nie będzie za nimi tęsknił. Krawiec podniósł się i rozprostował ciało, zapewne nieco trochę obolałe od podróży. Montgomery dotknął bandażu, z niezadowoleniem odkrywając, iż zdążył on nasiąknąć złotą posoką. Cóż, najwyraźniej nie obędzie się od wizyty u cyrkowego lekarza.
Gdy dojechali na miejsce, przywitał ich tłumek zaciekawionych i zaniepokojonych cyrkowców. Widocznie ich zniknięcie, jak i akcja ratunkowa wzbudziła niemałe zainteresowanie. Ku uldze Midasa większość pytań oraz próśb o opowieści skupiła się na Edwardzie, co w gruncie rzeczy nie było niczym dziwnym. Sam Monty mógł w tym czasie przy pomocy jakiejś dobrej duszy dostać się do namiotu lekarza.
Aurum skoczyła na niego, gdy tylko go dostrzegła i do końca dnia nie odstąpiła pana na krok, najwyraźniej obawiając się, że coś znowu mu się stanie.
~~~
Rana goiła się dobrze, na co ani Midas, ani lekarz nie mogli narzekać. Dosyć szybko wrócił do swoich codziennych zajęć, większą uwagę przykładając do treningów kontroli nad złotem. Jak widać umiejętność ta, okazywała się niezwykle przydatna w ekstremalnych sytuacjach.
Kontakt z młodym krawcem utrzymywał regularnie, z coraz większym niepokojem odkrywając, iż chłopak wkrada mu się do głowy w najmniej odpowiednich momentach. Czuł się, jakby złota otoczka, którą osłaniał się na co dzień przed innymi ludźmi, miała niewielki wyłom, akurat taki, żeby zmieścił się w nim Edward. Tak więc idąc przez cyrk automatycznie, szukał go wzrokiem, a gdy tylko był w pobliżu, niemal mimowolnie wodził za nim spojrzeń. Ale cóż mógł poradzić? Wiedział, że nie potrafiłby już zrezygnować z towarzystwa chłopaka. Po tak długim czasie samotności, Midas dosyć szybko zaczął przyzwyczajać się i przywiązywać do sympatycznego krawca.
W noc po ostatecznym zdjęciu opatrunku dręczyła go bezsenność, z którą nawet nie miał zamiaru walczyć. Wygrzebał się z łóżka i obudził Aurum. Odkąd zniknął jej z oczu i wrócił ranny bywała nerwowa, przez co dla świętego pokoju wolał zabrać ją ze sobą. Wychodząc, zgarnął ze sobą skrzypce. Był środek nocy, a na okolicznej polance najpewniej nie spotka żywej duszy. Zresztą, dawno już nie tykał instrumentu, a jednak nie chciał zapomnieć gry na nim. Rękawiczki zostawił w namiocie, nie sądził, aby były mu potrzebne na samotnym spacerze. Poza tym noc była spokojna, tak samo, jak on, więc nie musiał obawiać się dziwnych wypadków ze złotymi figurami.
Tygrys wyrwał się nieco do przodu, co kilka kroków oglądając się na swojego właściciela. Była wyraźnie podekscytowana nocną eskapadą i aż buzowała niecierpliwością. Długowłosy uśmiechnął się mimowolnie na ten widok.
Doszli na niewielką łączkę, wolną od wszelakich drzew zasłaniających gwiazdy. Gdzieś w lesie pohukiwała sowa, a w powietrzu leniwie latały świetliki, które natychmiast zaciekawiły Aurum. Już niedługo potem tygrys szalał w trawach, próbując upolować małe, błyszczące owady. Noc była dosyć jasna, Monty dosyć dobrze widział w mdłym blasku księżyca i gwiazd, tak więc niemal od razu dostrzegł samotną sylwetkę przesiadującą na pagórku. Bez wahania ruszył w tamtą stronę, rozpoznając nocnego marka.
- Czyżbyś nie mógł spać? – mruknął, siadając obok Edwarda. Skrzypki odłożył na bok. Krawiec drgnął zaskoczony jego obecnością, najwyraźniej dopiero teraz zauważył Midasa.

<Le Bleuet? c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz