5 lip 2018

OD Rivus'a

Dzień zapowiadał się pięknie. Słońce zaczęło już wschodzić, a ptaki już dawno wstały, aby powitać wszystkich co wstali o tej samej porze co one swoim śpiewem. Niestety, jedną z tych osób byłem ja, nie miałem natomiast zamiaru ruszyć się z łóżka przez co najmniej parę następnych godzin. Czułem się jakby coś mnie przejechało, jednak siedzenie co noc do czwartej rano nie należy do jednaj z najmądrzejszych rzeczy, które zdarza mi się robić. Wtuliłem twarz z powrotem w poduszkę, licząc na chwile więcej snu, lecz po paru minutach kręcenia się bez skutku. Zdałem sobie sprawę, że to będzie długi dzień, długi i nudny, jak nie było żadnych pokazów ani nic podobnego, mieliśmy tak zwany czas wolny, z którego jak zwykle nie miałem żadnej potrzeby ani pożytku. Z ciężkim sercem podniosłem się, aby usiąść, jednak nie miałem jeszcze wystarczająco wiary w siebie, aby ruszyć swą zacną dupe i zrobić coś produktywnego. Zamiast tego bezcelowo rozglądałem się po sowim namiocie. Nie było w nim niczego ciekawego, parę skrzynek i śmieci, które zawsze mam iść i posprzątać, ale jakoś tego jeszcze nie zrobiłem. Znudzony, wstałem z łóżka i wytargałem z jednaj ze skrzyni czarną koszulkę oraz spodnie tej samej barwy. Zarzucając je przez ramię, ruszyłem w stronę łazienki. Mała i przepełniona, trzymała tylko potrzebne rzeczy, jednak nie przeszkadzała mi ani trochę, wydawała mi się od czasu do czasu nawet urocza, jeśli można nazwać tak pomieszczenie.
Po szybkim ogarnięciu się, wyskoczyłem z namiotu i ruszyłem w stronę stołówki, na czym skończyłem z jabłkiem po długich namysłach czy chce sobie utrudnić życie czymś bardziej skonstruowanym czy sytym. Nie mając nic innego do roboty, postanowiłem się trochę powydurniać z ogniem, to znaczy potrenować. Wolnym krokiem skierowałem się do namiotu cyrkowego, jedząc po drodze swą zdobycz. Łapiąc za jedno pudełko z sprzętem, którego mimo, że używam prawie codziennie i nie pamiętając nazwy, zeskanowałem duży namiot. W środku było już parę osób, każda z nich robiąc coś innego. Upolowałem sobie miejsce w jednym z kątów i rozłożyłem wszystko. Nie było tego dużo, i tak nie miałem zamiaru używać wszystkiego na raz, zresztą to były tylko małe ćwiczenia, więc nic specjalnego. Zapaliłem parę plastikowych piłeczek swoim błękitnym ogniem, tak aby się nie roztopiły i rozpocząłem swoje żonglerskie ćwiczenia. Nie to, że ich potrzebowałem, ale czasami było zabawnie móc użyć ich bez przestrzegania scenografii, tak sobie pomachać. Czas umknął szybko, a mi zaczęło burczeć w brzuchu, jak widać owoc nie był wystarczający. Z zamiarem powrotu do bufetu, zacząłem sprzątać wszystko co wcześniej wziąłem.
Poczułem na sobie czyiś wzrok. Nie to, żebym się przejmował, często ktoś się na mnie gapi, wszystko to dzięki mojej szkaradnej gębie. Nawet jakbym chciał, to wiem, że nie jest to żadna znajoma osoba, która przypadkiem zauważyła mnie w tłumie i myśli o tym, czy nie zagadać, nie znam tu nikogo na tyle, aby zacząć rozmowę lub nawet się zwyczajnie uśmiechnąć i przywitać. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, jednak czasami przyprawiało o nerwice, jeśli już ich przyłapie i nadal się patrzą, jakbym był jakimś posągiem w muzeum. Postanowiłem więc to zignorować, licząc, że kiedy się napatrzą to ruszą się dalej ze swoim życiem. Wróciłem do swojego zajęcia, jakby nigdy nic, byłem blisko końca, więc już niedługo będę mógł nareszcie coś wszamać. Kiedy wszystko było ułożone i schowane na swoje miejsce, zauważyłem, że owa osoba nadal się mi przypatruje. No ile można? Poirytowany odwróciłem się i syknąłem: - Mogę w czymś pomóc?

<Ktoś? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz