10 lip 2018

Spektr CD Rivus

Kilka dni wcześniej
Wstrzymałem oddech, nasłuchując kroków, jednak jedynym dźwiękiem, jaki do mnie docierał, kapanie wody na nagie skały. Powoli doprowadzało mnie ono do szału. Kap, kap, kap. Goniłem po cholernej jaskini od dwóch dni, a raczej uciekałem przed wielkim pajęczakiem. Mogłem przewidzieć, że niezbyt przychylny mi Harry, tym razem nie wspomni mi o jakiejś pułapce, czy innym potwornym stworze. Niestety pomyślałem o tym dopiero po fakcie. Zakodowałem sobie, że jeśli to przeżyję, muszę zmienić informatora.
Zacząłem wolno wycofywać się w głąb korytarza. Kolejne uderzenia moich butów wydawały się nieznośnie głośne na mokrej posadzce. Z każdą chwilą byłem jednak coraz spokojniejszy. Utwierdzałem się w fakcie, że zgubiłem stawonoga.
Kilka metrów dalej, sieci zaczęły ustępować miejsca zielonym, świecącym kryształom. Miałem nadzieję, że tutaj, chociaż nic nie będzie chciało mnie zeżreć. Szczerze myślałem tylko o powrocie do swojej przytulnej przyczepki i porządnej dawce. Ku mojemu nieszczęściu od godziny błądziłem po tym wielkim labiryncie. Zgubiłem się lekko ponad godzinę temu.
Parłem naprzód, a tunel z każdą chwilą rozszerzał się, by w końcu zmienić się w sporą jaskinię. Na jej środku znajdowało się coś przypominające kształtem miskę dla psa. Całe było zbudowane z wszechobecnych magicznych malachitów. Jarzyło się jedynie lekką łuną, dzięki czemu nie ślepiło aż tak bardzo, jak pozostałe błyskotki.
Dopóki nie zajrzałem do owego dziwnego tworu, nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję. W środku odkryłem jajo. Spore, nieco większe od strusiego, niebieskie jajo, przyozdobione zielonymi, świecącymi plamkami. Co jakiś czas ciapki pobłyskiwały.
Stwierdzenie, że jaskiniowe smoki malachitowe nie należały do najsympatyczniejszych, przynajmniej dzicy przedstawiciele tej rasy byłoby sporym niedomówieniem. Dorosłe, nieoswojone osobniki, mogłyby rozszarpać każdego śmiałka wkraczającego do ich gniazda w kilka sekund. Powinno to rozjaśnić każdemu, nierozumiejącemu powagi sytuacji, dlaczego w pierwszej chwili skamieniałem przerażony owym odkryciem. Trwałem w bezruchu kilka minut, jednak gdy nie dotarł do mnie żaden dźwięk, uświadomiłem sobie, że jajo zostało porzucone. Strach mnie opuścił, a mięśnie wolno rozluźniły.
Skąd ta pochopna reakcja, skoro po prostu stwór mógł mnie przeoczyć lub być zbyt daleko? Z informacji, jakich posiadałem o tej rasie, wynikało, że nie opuszcza ona gniazd w okresie lęgowym. Tak przynajmniej twierdziła książka, którą czytałem jakiś rok wcześniej. Zostało mi jedynie liczyć, że autor się nie mylił. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na jajo. Zrobiło mi się nieco szkoda. W końcu miało się zmarnować, gdy tylko energia gniazda całkiem się wyczerpie. Serce na tę myśl mi zmiękło. 
- Nie wierzę, że to robię - rzuciłem sam do siebie, a słowa poleciały w eter, odbijając się echem. 
Delikatnie wziąłem do rąk smoczego potomka. Gdy tylko wyprostowałem się, kryształy zgasły. Zapanował całkowity mrok. Tego nie przemyślałem. Suma summarum niczego nie przemyślałem. Ani co zrobię z trzymanym właśnie jajem po powrocie, ani gdy młody się wykluje. W tej chwili jednak nie miałem zbytnio do tego głowy. Wyciągnąłem z kieszeni małą latarkę, wyskoczyłem z gniazda i ruszyłem korytarzem leżącym naprzeciw tego, którym się dostałem na salę. Nie mogłem już patrzeć na pająki.
Nie przeszedłem daleko, nim w mojej kieszeni odezwała się zmodyfikowana krótkofalówka. Było to tak nagłe, że prawie upuściłem smoka. Początkowo wydała jedynie szum, ale niedługo dźwięk wyostrzył się i stał klarowny. 
- Spektr, odbiór, gdzie się znowu podziewasz? - dotarł do mnie głos Mulcibera. 
Koordynował on sprawy techniczne cyrku. Nie należał do moich ulubionych współpracowników, ale nie miałem wyjścia i musiałem go co najmniej tolerować. Tym bardziej że wcale nie był specjalnie upierdliwy, jeśli tylko wypełniało się swoje obowiązki. 
- A gdzie powinienem być? - odparłem pytaniem. 
Wiedziałem, że lekceważenie bardzo go denerwuje i nie mogłem powstrzymać się przed takim rozegraniem tego dialogu. Ostatecznie, jeśli bym odpowiedział, on rozzłościłby się tak czy inaczej. Wolałem, by jego gniew spadł na moją dziecinność. 
- Przestań i lepiej wracaj jak najszybciej z tej durnej eskapady, bo mam dla ciebie robotę - powiedział, a w głosie jego dało wyczuć się nienaturalny spokój. 
Nie zostało mi nic innego, jak przytaknięcie oraz dodanie krótkiego "bez odbioru", by na pewno nie chciał więcej ze mną gadać. Urządzenie wrzuciłem znów do kieszeni. Westchnąłem głośno, gdy znów wokół mnie zapanowała cisza. Zapowiadał się naprawdę długi weekend. 

Ciąg dalszy historii Rivusa
Od jakiejś godziny myślałem, jak zacząć głupią rozmowę. Jeszcze się nie zdarzyło, bym miał takie problemy. Był to jednak jeden z niewielu razy, gdy to ja potrzebowałem czegoś od innych i to dość ważnego. Wszystko musiało przejść gładko.
Przez cały ten czas wodziłem wzrokiem za interesującym mnie osobnikiem. Oczywiście proszę tutaj nie nad interpretować. Chodziło o to, co potrafił. Mianowicie wytwarzanie specyficznego ognia. Od jakiegoś czasu byłem świadom, że ktoś takową sztukę uprawiał. Poznanie nazwiska i wyglądu, natomiast nieco mi zajęło. Chciałem załatwić wszystko jak najciszej. Przeszkodą była moja natura. Ja nie interesowałem się ludźmi tak po prostu. Jeśli już do tego dochodziło, zazwyczaj czegoś potrzebowałem. Każda średnio rozgarnięta osoba by to zauważyła.
Należałem jednak do osób bezpośrednich, prostych. Dlaczego coraz głupsze wydawało mi się gapienie na bruneta, zamiast zagajenie rozmowy. Zamiast siedzenia i obserwowania ćwiczeń, mogłem załatwić kilka zadań z mojej listy obowiązków, ale wolałem robić to.
Minuty mijały. Mężczyzna w końcu zaczął zbierać sprzęt. Nie miał zamiaru na mnie czekać. Brak mu było do tego podstaw, skoro nawet nie wiedział o moim istnieniu. Ja nadal nie potrafiłem się przemóc, po prostu trwałem w tym nieprzyjemnym bezruchu. W pewnym momencie on także znieruchomiał. Myślałem wtedy, że musiał zwrócić na mnie uwagę. Nie wydawało mi się to zbyt przyjemną wizją. Siedziałem przecież jak skończony idiota, gapiąc się na niego.
Gdy wydawało mi się, że moja "ofiara" zaraz zbierze się i wyjdzie, brunet niespodziewanie odwrócił się w moim kierunku. 
- Mogę w czymś pomóc? - syknął niezbyt uprzejmie i... byłem mu za to dozgonnie wdzięczny.
Naprawdę. To jedno zdanie całkowicie mnie oprzytomniło. Wstałem energicznie, a następnie w paru susach znalazłem się przy nim. Na moich ustach pojawił się bezwarunkowy uśmiech. Nadmierna radość nieco go zaskoczyła, gdyż zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, jakbym był wariatem. 
- W tym właśnie sęk - powiedziałem - potrzebuję twojej pomocy. Umiesz zrobić ogień, który mi jest absolutnie niezbędny. Tylko musisz to zatrzymać dla siebie. Nie chcę problemów. 

<Rivus? Mam nadzieję, że nie jest zbyt beznadziejne>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz