5 lip 2018

Spektr CD Lennie

Nie mogę powiedzieć, że byłem jakoś specjalnie leniwy. Jeśli tylko chciałem, potrafiłem zaangażować się w każdą, najmniejszą pierdółkę. Ważną zmienną były tu jednak moje chęci. Lubiłem swoją pracę. Trochę pomocy tu, trochę tam. Nie należało to do zajęć męczących. Sytuacja zmieniała się, gdy główny namiot potrzebował wsparcia. Wiązanie lin na wysokościach było całkiem zabawne, nie dało się tak natomiast powiedzieć o zabezpieczaniu siedzeń. Ktoś robić to musiał. Wystarczyło tylko kilka zardzewiałych śrubek i kilkoro tęższych osób, by wszystko zniszczyć. Właśnie dlatego za każdym razem trzeba było sprawdzić całe rusztowanie, trzymające wszystko w pozycji amfiteatralnej. Problem z tą robotą był dokładnie taki jak z każdym innym monotonnym zajęciem. Kiedy robisz to któryś dzień z rzędu (jak w tym przypadku), wpadasz w rutynę i naprawdę musisz walczyć ze sobą, by nie działać odruchowo. Często wypadki zdarzają się przez taką oto pracę. Pech chciał, że konserwator skręcił kostkę i zastępować musiałem go jeszcze co najmniej tydzień.
Tak czy inaczej, głośne narzekanie nie było moją domeną, więc przeklinałem na wszystko w myślach. Musiało to wystarczyć. No i wystarczało. Do czasu. Moje zdenerwowanie osiągnęło zenit, kiedy czas przewidziany na przerwę (także moją) dobiegał już końca, a ja nadal mocowałem się z beznadziejnym kawałkiem metalu. W końcu zdecydowałem się skoczyć po WD-40. Nie wiedzieć czemu, wpadłem na to tak późno. Zdarzało mi się czasem nie widzieć od razu prostych rozwiązań.
Mijałem wyjście z namiotu, wyzywając się w myślach od idiotów, kiedy wystrzelił z niego jakiś członek trupy. Nie zagłębiałem się jakoś specjalnie w jej skład. Nie próbowałem na siłę spamiętać imion, także nic dziwnego, że mi ono uciekło. Powiedzieć za to mogłem, że nie widziałem go po raz pierwszy. Cała ekipa występująca na dużej scenie zdawała się rzucać w oczy. Byli po prostu charakterystyczni i każdy z nich miał w sobie to coś, co kazało kierować spojrzenia w jego stronę. Może to silna strona artystów?
Nie miałem dużo czasu na myślenie, skąd kojarzę mężczyznę. Rudzielec zaraz po tym, jak prawie we mnie wyrżnął, złapał moje przedramię. Jedynymi słowami, czy raczej słowem wyjaśnienia było "poczekaj", więc suma summarum mógłby sobie darować tę część. Walcząc z chęcią wyrwania się, a następnie ruszenia swoją drogą, dałem zaciągnąć się do środka. Oczywiście, przecież każdy tylko czeka, żeby dać się porwać i wcale nie ma własnych zajęć na głowie. Zatrzymaliśmy się, dopiero gdy naszym oczom ukazał się kapelusz ze śmiesznie wystającymi, pasiastymi łapami wielkiego kota. Wtedy też magik nakreślił cel, w jakim mnie tam ściągnął.
- Pomógłbyś? Tygrys się zaklinował i nie mogę go wyciągnąć - wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego, a następnie złapał nakrycie głowy. 
Odwrócił je zwierzakiem w moim kierunku. Pomysł ten wydał mi się po prostu głupi. Mógłbym tam po prostu wejść i go wyciągnąć, ale nie miałem zamiaru się z nikim kłócić. Wszystko było lepsze od wymiany śrubek. Chwilę później kot, wyleciał na mnie. Na szczęście udało mi się go złapać i zamortyzować nieco upadek. Zwierzak wyglądał nieco zabawnie, obwiązany niebieską włóczką. Zacząłem go wolno rozwiązywać, gdy rudy badał swój kapelusz. Swoją drogą naprawdę świetnie działający, skoro poza właścicielem mógł użyć go nawet byle tygrys. Iluzjonista podszedł do mnie w tej samej chwili, w której uwolniłem kiciusia.
- Wielkie dzięki za pomoc. Nie będę musiał chodzić z łapami wystającymi z kapelusza - rzucił wesoło, stwierdzając, że pomoże mi wstać.
Spojrzałem krzywo najpierw na niego, następnie na jego dłoń. 
- Jesteś idiotą - odparłem, nie owijając w bawełnę. 
Wstałem samodzielnie, nie korzystając z pomocy chłopaka, który chyba właśnie się przyciął. Wciąż ani drgnął. Ostatni raz rzuciłem wzrokiem na zwierzaka właśnie liżącego sobie z zadowoleniem jaja, po czym wyszedłem. Miałem o wiele ciekawsze rzeczy do robienia niż zajmowanie się nieogrniętym facetem i jego bezwstydnym kotem. Nie mogłem pojąć, jakim cudem ktoś wpadł na pomysł, by pozwolić mu wyjąć tygrysa z klatki, ale nie był to mój interes. 
Poszedłem do szopy, zgarnąłem smar i wróciłem na tyły namiotu. Szybciej pod siedzenia wchodziłem pod stelażem, zanim jeszcze wszystko dokładnie zabezpieczono. Narzędzia na szczęście wciąż leżały na swoim miejscu, więc wymiana wszystkiego nie zajęła długo. Podniosłem się z klęczek i wtedy spojrzałem w przyglądające mi się kocie oczy.
- Co się gapisz? - rzuciłem do paskowanego zwierza, który jedynie wyszczerzył do mnie zęby. Dopiero gdy się wyprostowałem, zauważyłem, stojącego za nim rudzielca. Nie zostało mi nic poza wywróceniem oczami i wróceniem do pracy. Przecież nie mogłem zabronić im się przyglądać. 

< Lennie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz