12 mar 2017

Lottie CD White

- O, rety. – jęknęłam w przypływie nieogarnionego zachwytu – Nigdy tu nie byłam. Jest… przepięknie.
Przypomniałam sobie, że kiedyś – chyba w przypływie nieodgadnionej matczynej miłości – moja rodzicielka zabrała mnie w moje urodziny do kina. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy tam byłam, ale sala kinowa zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Jako, że nigdy wcześniej nie widziałam zbyt wielu filmów, ten zrobił na mnie wrażenie – choć, z perspektywy czasu, było to typowe strasznie kiepskie romansidło. W jednej scenie była jednak ukazana podobna sceneria – piękne, lśniące jeziorko i malutki, uroczy mostek zakochańców. Główny bohater wyznał tam miłość swej wybrance, a potem ich usta złączyły się w długim pocałunku.
O, matko. O czym ja myślę?
W kontekście takiej MNIE i takiego WHITE’A były to beznadziejne i nadmiernie żałosne marzenia. Już sam w ogóle fakt, że odważyłam się zaproponować mu wspólny spacer, był kamieniem milowym w moim zauroczeniu. A co dopiero, żeby miał mnie chociaż przytulić (pewnie by nawet nie zdołał mnie objąć, jestem w końcu tak gruba).
Wychyliłam się za barierkę i spojrzałam w taflę wody. Oprócz milionów srebrnych gwiazd na niebie odbijał się tam też mój wizerunek – wizerunek przestraszonej, przesadnie niskiej dziewczynki o ewidentnie zbyt długich włosach. Najchętniej utopiłabym tę dziewczynkę w tym jeziorze.
- O czym myślisz? – z zamyślenia wyrwał mnie głos White’a. Wzdrygnęłam się na jego dźwięk, był cudny. Taki… melodyjny? Wspaniały? Chociaż nie różnił się zbyt wiele od innych głosów, był niesamowity. Dlaczego zakochuję się tak szybko? Czy dlatego, że White jest prawdopodobnie pierwszym – i jedynym – do tej pory chłopakiem, który w ogóle się do mnie odezwał, i to z własnej chęci?
- Eeee… - zająknęłam się, próbując szybko wymyślić jakieś kłamstewko – Myślę o… - akurat, gdy najbardziej potrzebowałam jakiegokolwiek sensownego tematu, o którym mogłam myśleć, żaden nie przychodził mi do głowy - … właściwie to o niczym. Nieważne. Nie chcesz wiedzieć. Nudy. No wiesz…
- Rozumiem. – zaśmiał się krótko, chyba troszkę rozbawiony moimi pokrętnymi tłumaczeniami. Postanowiłam przestać się wychylać (bo może topienie się w jeziorze nie jest najlepszym sposobem na skończenie ze sobą), więc spróbowałam jakoś zgrabnie odskoczyć do tyłu, złapać równowagę i uśmiechnąć się czarująco.
Naturalnie, wbrew mym planom, zahaczyłam stopą o jedną z belek i, zeskoczywszy na mostek, zachwiałam się niebezpiecznie, o mało nie wpadając do wody po drugiej stronie konstrukcji. W ostatnim momencie moje ramię chwycił White, ochraniając mnie przed upadkiem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię z powodu wstydu przed moją niezgrabnością, jednak zrobiłam rzecz o wiele gorszą: stałam tam i gapiłam się w jego lekko zaskoczone nagłym obrotem spraw oczy, uśmiechając się głupawo.
- Ja… ee… dzięki. – wymamrotałam, a chłopak puścił moje ramię – Wpadłabym do tej… wody, gdyby nie… no ty.
Wtem zauważyłam coś dziwacznego. Odwróciłam wzrok i schyliłam się, by podnieść z drewnianej posadzki mostku piękne, duże, białe pióro. Zmarszczyłam brwi i obejrzałam je z wszystkich stron.
- Pióro? – zdziwiłam się, a wszelkie zażenowanie uleciało ze mnie niczym powietrze z balonika – Co tu robi pióro? Nie było go tu wcześniej, a ptaków tu nie ma o tej porze. Przynajmniej tak dużych ptaków, by dysponowały tak sporymi piórami… Ciekawe.

White? Zgubiłam wenę :’)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz