16 mar 2017

White CD Lottie

Z przy­jem­no­ścią słu­cha­łem jej śpiewu. Nie dość, że ładny głos, deli­katny i wysoki, to jesz­cze piękna pio­senka. Uśmie­cha­łem się sam do sie­bie sły­sząc ten cudowny śpiew cie­sząc się zara­zem tym, że stała się nieco odważ­niej­sza. Gdy­bym miał ją pro­sić na samym początku, aby coś zaśpie­wała, zwąt­pił­bym w to, że by się zgo­dziła. Oczy­wi­ście na samym końcu nie dała mi dojść do słowa, zmie­nia­jąc od razu temat. Tym razem jed­nak nie mia­łem zamiaru sie­dzieć cicho, nie w tym przy­padku.
– Pra­wie – wpierw odpo­wie­dzia­łem na jej pyta­nie, które w sumie brzmiało jak stwier­dze­nie. – Znowu to zro­bi­łaś – zauwa­ży­łem, ale ona tylko spoj­rzała na mnie zdzi­wiona i jakby lekko prze­stra­szona.
– A-ale co? – powie­działa w końcu, gdy cisza się prze­dłu­żała.
– No to – zaśmia­łem się cicho pod nosem widząc jej bez­rad­ność. Przy­po­mi­nała mi teraz małą myszkę w kącie, która jest zagro­żona przez kota. – Gdy coś opo­wiesz albo zro­bisz nie cze­kasz na reak­cję, tylko od razu zmie­niasz temat – wyja­śni­łem jej o co mi cho­dzi. Lot­tie tylko odwró­ciła głowę przed sie­bie, lekko ją zwie­siła i mil­czała. Teraz tro­chę głu­pio mi było, że ta jej skrom­ność lub strach powró­ciły, ale nie mogłem się powstrzy­mać przed powie­dze­niem jej tego.
Droga którą szli­śmy była pusta, zero ludzi. Taki spo­kój także mi się podo­bał, tym bar­dziej, że Lot­tie nie miała się przed kim cze­go­kol­wiek wsty­dzić – chyba, że mnie uzna­wała za takiego kogoś, kto by się z chę­cią z kogoś pośmiał. Było już dosyć ciemno, ale księ­życ ide­al­nie wszystko oświe­tlał. Pew­nie była dopiero dzie­więt­na­sta, prak­tycz­nie o takiej porze roku ciemno się robi po sie­dem­na­stej. Ptaki już zamil­kły, a na ich miej­sce wstą­piły świersz­cze, które grały na swo­ich malut­kich skrzyp­cach. zawsze sobie to wyobra­ża­łem – takie małe zie­lone owady z minia­tu­ro­wymi skrzy­pacz­kami, na tle zie­lo­nej trawy i gwie­ździ­stej nocy.
– Wiem to – powie­działa po dłu­gim cza­sie mil­cze­nia, cicho, wsty­dząc się jakby. Uśmiech­ną­łem się lekko.
– Byłaś już kie­dyś w domku na drze­wie? – zapy­ta­łem sam zmie­nia­jąc temat, aby jej bar­dziej nie pogrą­żać w stra­chu, który naj­wi­docz­niej się powięk­szał.
– Dawno temu – podnio­sła nieco głowę, ale patrzyła na drogę. – Ale chyba jesz­cze pamię­tam drogę – dodała.
– Ja ni­gdy nie wiem jak tam dojść, zawsze mi się drogi mylą. – zaśmia­łem się krótko. Potem opo­wie­dzia­łem jej, jak kie­dyś przy­pad­kiem zamiast wró­cić do domu, wylą­do­wa­łem na plaży. wybra­łem zły kie­ru­nek, zamiast w lewo, posze­dłem w prawo. Droga wyda­wała mi się o wiele dłuż­sza niż zazwy­czaj, ale sze­dłem dalej, aż usły­sza­łem szum wody. Oka­zało się, że zna­la­złem się na sta­rej plaży, na któ­rej musia­łem noco­wać. Z samego rana obu­dzi­łem się pokryty kra­bami!

< Lot­tie? Okropny brak weny…>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz