16 mar 2017

Lottie CD white

- O, fuj! – jęknęłam, wyobrażając sobie takową scenę. Zmarszczyłam brwi w geście obrzydzenia, lecz jednocześnie śmiejąc się cicho – Kraby są straszne. Kiedyś oglądałam jakiś krótki dokument… Ble, te ich szczypce. I ogólnie ich wygląd, doprawdy wstrętne. Chyba umarłabym tam z przerażenia.
White zaśmiał się na moje wyznanie. Nie czekając na to, aż cokolwiek powie od siebie, ruszyłam w wesołych podskokach przodem, zmierzając w kierunku domku. Już miałam otworzyć drzwi, już miałam dłoń na klamce, kiedy zawahałam się.
- Dlaczego nie otwierasz? – zapytał radośnie White, z lekkim zaciekawieniem.
- Eee… - zająknęłam się, drapiąc się po karku – Chciałbyś może wejść… pierwszy?
- A dlaczegoż to tak? – zaśmiał się wesoło, obdarzając mnie ciepłym, acz rozbawionym spojrzeniem.
- No wiesz… - westchnęłam cicho, patrząc na niego cielęcym wzrokiem - … jeżeli będą tam duchy, łatwiej ci będzie nas obronić… na pewno.
Chłopak, nie spodziewając się takowej odpowiedzi, wybuchnął śmiechem.
- Okej, okej! – odparł z charakterystycznym mu optymizmem – Jestem gotów na heroiczną północną walkę z ewentualnymi potworami z wnętrza leśnej chatki, obronię nas!
Na te słowa otworzył drzwi gwałtownie i niespodziewanie. Zajrzał do środka i krzyknął z przerażeniem. Przestraszyłam się niezmiernie i, walcząc z samą sobą przez ułamek sekundy, podbiegłam do niego. Jedyne, co zastałam we wnętrzu, to roześmianego White’a.
- O, matko. – jęknęłam – Przestraszyłeś mnie. Bardzo mnie przestraszyłeś.
- Przytulnie tu. – zauważył, ignorując moją uwagę – Mógłbym tu mieszkać.
- Racja. – zgodziłam się, porzucając temat leśnych monstrów, czyhających na nasze życie – O, czekaj… - dodałam ciszej, patrząc na małe schodki w rogu pomieszczenia – Te schody prowadzą na górę.
- To ma górne piętro? – twarz White’a wykrzywiła się w zdziwieniu; nie przypominał sobie tego faktu.
- Nie. – zaprzeczyłam, kręcąc głową – Schody prowadzą do korony drzewa. Chodź.
Wdrapałam się po schodach na górę, gdzie znajdowało się malutkie okienko, a z niego przejście na jedną z bardziej rozłożystych gałęzi. Przeszłam powoli na sam jej koniec i usiadłam wygodnie, patrząc w dół.
- Ech, wysoko. – westchnęłam z leciutkim lękiem, lecz zaraz odwróciłam głowę, widząc, jak White również idzie po tejże gałęzi. Zaczęłam wymachiwać nogami beztrosko, oglądając się po koronach innych drzew. White był w połowie drogi, kiedy gałąź po mojej stronie, na końcu, pod wpływem mych gwałtownych ruchów zakołysała się niebezpiecznie. Panicznie spróbowałam odzyskać równowagę, jednak skończyło się jeszcze gorzej. Słychać było charakterystyczny trzask, a gałąź złamała się w połowie. Pisnęłam, przerażona, i zanim którekolwiek z nas zdążyło coś zrobić, spadałam na ziemię. Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłam przed upadkiem, była mieszanka strachu, zaskoczenia i bezradności, wymalowana na twarzy White’a. Ułamek sekundy później zderzyłam się z ziemią; poczułam mocny, acz krótki ból, zanim straciłam świadomość.

<White? Idk, co mnie naszło, jakieś rozruszanie akcji czy coś xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz