4 mar 2017

Azucar CD Rue

Leniwie podniosłem się z ziemi i poszedłem ogarnąć się do łaźni. Musieliśmy wczoraj siedzieć do późna, bo było po ósmej, a mi jeszcze chciało się spać.
Nasypałem Księżniczce karmy i wypuściłem ją z namiotu. Postanowiłem, że zabiorę ją na śniadanie ze sobą. Powinna grzecznie leżeć przy mnie, tak jak zwykle, więc nie powinno to nikomu robić problemu.
Poszliśmy trochę naokoło, żeby zdążyła jeszcze trochę pobiegać. Dopiero potem dotarliśmy do bufetu.
Wziąłem tackę i stanąłem w kolejce, by wziąć coś do jedzenia. Wybrałem świeże pieczywo, nałożyłem dżem i nalałem sobie ciepłej herbaty, którą posłodziłem.
Wtedy zobaczyłem Rue, która zmierzała w moim kierunku.
- Ej, nie tylko ciebie wywaliłam. Wpadłam jeszcze na dwie osoby – oznajmiła biorąc tackę. - Dziwne było to, ze tej pierwszej nawet nie widziałam po upadku – dodała prawie szeptem.
- Opowiesz mi zaraz wszystko, pójdę zająć miejsce – powiedziałem, a ona kiwnęła głową.
Chwilę później dziewczyna usiadła naprzeciwko mnie. Adda jadła jakąś kość, którą dostała od pani z kuchni leżąc w moich nogach.
- Może to jakieś fatum? Ktoś rzucił na mnie czar? – zaczęła myśleć na głos.
- A może po prostu jesteś straszną niezdarą? – rzuciłem wzruszając ramionami, na co rzuciła we mnie kulką z serwetki.
- Czy ty choć raz nie możesz być poważny? – przewróciła oczami.
- Nie przejmuj się tym – odrzekłem kończąc posiłek. – Byłaś kiedyś w tej oranżerii niedaleko? – zapytałem jakiś czas później.
- Kilka razy, ale to było dawno temu – odpowiedziała kończąc pić swoją kawę.
- Chcesz iść tam dzisiaj ze mną? – zaproponowałem, a ona się zgodziła. Uśmiechnąłem się i sprzątnąłem obie tacki.
Gdy wróciłem Rue od razu wstała i poszła przed siebie. Ja też prawie zapomniałem o mojej Księżniczce, na którą zagwizdałem, żeby poszła za nami. Ona wzięła swoją kość w pysk i potruchtała do mnie.
- Em… Nie jestem pewna, czy można tam wchodzić z psami – powiedziała wskazując głową na Addę.
- Dobra, to daj mi chwilę – odparłem i pobiegłem do siebie razem z suczką. Przytargała kość ze sobą, więc pozwoliłem jej ją jeść starając się nie myśleć, jak potem będzie wyglądał mój pokój. Nalałem jej tylko wody i wyszedłem.
Po drodze myślałem trochę o tym całym „fatum”, o którym mi opowiadała. To faktycznie dość dziwne, jakby się tak nad tym dłużej zastanowić… dlatego postanowiłem o tym więcej nie myśleć. Pewnie faktycznie jest taką ciamajdą i nie patrzy przed siebie.
Uśmiechnąłem się na samą myśl, jak to musiało wyglądać z boku.
- A ty co się tak szczerzysz? – zapytała podejrzliwie Rue, gdy do nie podszedłem.
- Myślałem o twoich upadkach… - wyjaśniłem i ponownie zachichotałem, za co dostałem od niej w ramię.
- Może faktycznie to nieco zabawne, ale nie dziwi cię to?
- Czy ja wiem? Nawet jeśli byłabyś pechowym człowiekiem, który wpada na innych, to co wtedy? Zamierzasz pójść do wróżki, aby zdjęła z ciebie czar? – mówiłem udając tajemniczy głos.
- Wiesz co? Skończmy ten temat, bo nie mam ochoty o tym z tobą gadać – pokręciła głową.
Szliśmy chwilę w ciszy, co nieco mi przeszkadzało, więc lekko ją popchnąłem w bok odwracając wzrok i udając, że nic się nie stało. Tak, jak się spodziewałem nie musiałem długo czekać, by mi oddała.
Spojrzałem na uśmiechniętą Rue i objąłem ją.
- Przepraszam… Jeśli dla ciebie to naprawdę coś ważnego, to…
- Nie, spoko – przerwała mi. – Właściwie to masz rację – podniosła głowę do góry by spojrzeć mi w oczy. Nie była ode mnie dużo niższa, ale jednak.
Posłałem jej ciepły uśmiech i do końca drogi szliśmy w ciszy, ale tym razem nie była ona niezręczna. Było przyjemnie. Ostatnio coraz częściej świeci słońce. Moja ciepła czapka została w domu, a zastąpił ją słynny daszek, z czego bardzo się cieszę.
Zatrzymaliśmy się stając przed wejściem do oranżerii.

< Rue? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz