31 sty 2017

Od Vogel'a

Zacząłem zbierać swoje rekwizyty. Dziś znów potajemnie dawałem występy dla tych biedniejszych dzielnic. Chociaż dobrze wiem, że gdy Pik się o tym dowie, zrobi mi awanturę, lecz nie mogę bezczynnie patrzeć, jak te dzieciaki nie mają nawet szczęścia ze swojej młodości. Po zebraniu wszystkiego przełożyłem przez ramię pas od podręcznej torby. Wstając, rozejrzałem się po ulicy. Wszędzie walał się brud, lecz dobrze wiedziałem, jakie jest życie. Westchnąłem cicho, zamykając na moment swoje powieki, a kiedy tylko usłyszałem czyjeś głosy, ocknąłem się i ruszyłem wzdłuż drogi. Mijając kilka mieszkań, skręciłem w boczną ścieżkę prowadzącą do lasu. Po jakimś czasie z daleka dojrzałem nasz cyrk. Zatrzymałem się pomiędzy trzewami, opierając się o jedno z nich. Zacząłem się zastanawiać, jak niepostrzeżenie wtargnę na teren. Niestety nic nie przychodziło mi na myśl. Spojrzałem w niebo, modląc się o choć trochę szczęścia, po czym wypuszczając powietrze z ust z charakterystycznym świstem, zacząłem iść w kierunku ogromnego obiektu. Z każdym krokiem czułem, jak ktoś mnie obserwuje, choć, jak widziałem, każdy zajmował się swoimi sprawami. Już zacząłem zwalniać uścisk na torbie, kiedy to usłyszałem dobrze znany głos. Stanąłem w miejscu, a po moim ciele przeszły okropne ciarki. Tak jak myślałem, nie udało mi się to przekradanie do siebie. Kiedy już długo się nie odwracałem do znajomej osoby, odwrócił mnie w swoim kierunku. Będąc na wprost niego, zacząłem się nerwowo uśmiechać. Po krótkiej chwili głupkowatego śmiechu spojrzałem na niego niepewnie. Jak zawsze miał twarz bez żadnego wyrazu, przez co zacząłem się zastanawiać, o czym tak naprawdę myśli. Niestety próba rozwiązania zagadki przeszkodził mi on sam.
- Gdzie się wybierasz? -Na te słowa wzdrygnąłem się, co najwyraźniej zobaczył, gdyż skrzyżował ręce na torsie -A więc?
Przełknąłem ślinę, która spływając po moim przełyku, drażniła mnie. Nienawidzę suchego gardła, bo w moim wykonaniu oznacza to jedno -chorobę.
- Wiesz szefie, ja... -Zatrzymałem się, widząc jego zaciekawienie. Odwróciłem głowę i próbowałem coś na szybko wymyślić. Szczęście się jednak zwraca -Byłem na małym obchodzie po lesie -Dodałem, kiwając głową.
Pik przez chwilę milczał, aż w końcu wydobył z siebie westchnienie.
- Masz szczęście, że ci ufam -Spojrzał na mnie spode łba -ale jeszcze jeden taki numer, a będziesz mi się długo tłumaczył.
Pośpiesznie pokiwałem głową i delikatnie się kłaniając, odszedłem od niego. Na początku szedłem bez żadnego oporu, lecz kiedy zniknąłem z pola widzenia, stanąłem i złapałem się za klatkę piersiową. Serce waliło mi niemiłosiernie i boleśnie. Więc jednak głupi ma szczęście, co? Rozejrzałem się i skierowałem się do swojego namiotu. Na miejscu odstawiłem torbę, wziąłem kilka przekąsek i poszedłem do namiotu przeznaczonego do ćwiczeń. Od dziecka lubiłem patrzeć na popisy innych i tak pozostało aż dotąd. Usiadłem za jakimiś rekwizytami i czekałem, zajadając się słodkościami. Wtedy usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka. Zaciekawiony wyjrzałem zza zasłony.
<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz