5 lut 2017

Azucar CD Smiley

Od razu jak wszedłem, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. To miejsce to był jakiś raj. Pełno balonów, słodyczy...
Z chłopakami od razu złapaliśmy wspólny język. Już na początku ich pokochałem, za tą radość w oczach i totalne wyluzowanie.
Na początku oczywiście trochę się popisywałem, na co oni patrzyli z uznaniem, a później, dowiedziałem się, że kilku z nich również próbuje sztuczek, ale na deskorolce. Kiedyś na niej jeździłem, więc stwierdziłem, że mógłbym im trochę pomóc.
Pokazali mi co potrafią, a ja dałem im kilka pomysłów na triki, które od razu wypróbowali. Alan, czyli solenizant spróbował później utrzymać się na monocyklu, z czego inni mieli kupę śmiechu. No, i oczywiście później każdy chłopiec chciał spróbować.
Dziewczynki najpierw również patrzyły, a później zniknęły gdzieś, jednak nie zwróciłem na to bardzo uwagi, bo świetnie bawiłem się z chłopakami.
Dopiero po jakimś czasie skapnąłem się, że one złapały dobry kontakt ze Smiley, która malowała im coś na twarzach. Zorientowałem się w chwili, gdy kilku z moich podopiecznych zaczęło się z nich śmiać. Zabawne, że zapewne za kilka lat będą stawać na głowie, żeby im się przypodobać. Przypomniało mi się, że ja z kumplami również zawsze robiliśmy jakieś kawały dziewczynom z podwórka. Wydawało nam się, że są nudne i potrafią tylko grać w klasy. Zaśmiałem się na samą myśl o tym.
Później padła propozycja bitwy na poduszki... z zakładem. Zmierzyłem każdą dziewczynkę wzrokiem i podałem Smiley rękę.
Moja drużyna była bardzo pewna siebie.
- Tylko... chłopaki, dajcie im trochę fory na początku - puściłem im oczko, na co parsknęli śmiechem. Rzuciłem Smiley wyzywające spojrzenie, a ona zmrużyła oczy, jednak dalej żadne z nas nie przestawało się uśmiechać.
Wiedziałem, że najważniejsza jest zabawa, ale i tak chciałem wygrać. Albo... inaczej, moja drużyna chyba by nie przeżyła, gdybyśmy przegrali. Ale za to ich lubiłem.
- Uważaj na makijaż - krzyknął jeden z chłopców do koleżanki pokazując jej język, na co ona od razu walnęła go poduszką prosto w twarz, na co każdy z nas się zaśmiał, jednak ona była najwyraźniej wkurzona i nadal nie przestawała go bić. Wtedy się zaczęło. Inni chłopcy "ściągnęli" ją z niego, na co odpowiedziały pozostałe dziewczynki pomagając koleżance.
Ja, momentalnie wyszukałem w tłumie Smiley, a nasze spojrzenia się spotkały. Podbiegliśmy do siebie i spotkaliśmy się mniej więcej w połowie drogi zaczynając się bić. Na zmianę każde z nas dostawało po jednym uderzeniu. Dzieci bawiły się w najlepsze i wcale nie wyglądało na to, by któraś z drużyn wygrywała.
Po jakimś czasie, ktoś zauważył, że to bez sensu, bo będzie to trwało w nieskończoność. Dlatego moja genialna przyjaciółka, zaproponowała układ "wszyscy na Azucara". Dokładnie tak.
Nie zdążyłem nic powiedzieć, zanim grupka roześmianych dzieci rzuciła się na mnie przewracając na ziemię. Ona również mało co nie upadła dusząc się ze śmiechu. Zapewne była bardzo zadowolona ze swojego pomysłu. Już obmyślałem swoją zemstę, jednak dość częste uderzenia w moją twarz trochę mi przeszkadzały, więc postanowiłem się uratować.
- Kto chce tort? - zapytałem na jednym wdechu, korzystając z chwili, gdy jedna z dziewczynek nie uderzała mnie poduszką, na co wszyscy ucichli i zeszli ze mnie, a następnie mówili "ja" podnosząc rękę. Już chciałem odpocząć i pochłonąć pyszności, ale Smiley znowu pokrzyżowała mi plany.
- Najpierw... Co z zakładem?
- Przecież był remis - zauważył Alan.
- W takim razie chłopcy narysują coś na twarzy mi, a dziewczynki Azucarowi, będzie sprawiedliwie - powiedziała, na co wszyscy się zgodzili. Ja nie miałem prawa głosu. Przed oczami śmignęły mi różowe sukienki, które posadziły mnie na krześle. Na przeciwko już siedziała Smiley, która ledwo powstrzymywała śmiech patrząc, co one ze mną robią. Cieszyłem się, że ma dobry humor, oraz, że to ja wywołuję uśmiech na jej twarzy.
Końcowy efekt był taki... Ja, miałem na twarzy pełno serduszek, kwiatuszków, motylków i Bóg wie czego jeszcze, a chłopaki narysowali dziewczynie na twarzy coś na wzór maski Spidermana.
Oboje poszliśmy zobaczyć się do lustra, a dzieci już zasiadły przy stole czekając, aż wniesiemy tort.
- Wyglądasz uroczo - przyznała zasłaniając usta ręką, by ukryć swój chichot.
- To wszystko twoja wina... Nie zapomnę ci tego - pogroziłem jej palcem.
- Na to liczę - wystawiła mi język i ruszyła również zająć swoje miejsce. - Poradzisz sobie z tortem? - zapytała odchodząc, na co kiwnąłem głową.
Na wierzchu było napisanie "10 lat Alana" oraz jakieś wzorki. Zapaliłem świeczki i zaniosłem go do reszty.
Najpierw oczywiście zaśpiewaliśmy "sto lat", później solenizant pomyślał życzenie i zdmuchnął świeczki.
A potem, każdy zajęty był tylko niesamowitym smakiem tortu.

<Smiley?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz