20 lut 2017

White CD Smiley

Miasto do cna zrujnowane. Koszmar. Gdzie nie spojrzysz wiszą jakieś liany, albo dziwne rośliny, których nazw nie znam. Wszystko jest jedną wielką ruiną. Tylko mech pokrywał znaczną powierzchnie tego obozu, czyli roślina która nie została w żaden sposób zmutowana czy całkowicie zniszczona. Budynki walały się, tym samym opierając drugie budowle i ratując nas wszystkich przed całkowitym zawaleniem. To ostatnie miejsce gdzie można się skryć od tych trupów. No tak jakby. Gdy przechodziłam jakąś ciemną uliczką, do której słońce ciężko dochodziło, widziałam nie tylko martwych ludzi, kości czy padliny, ale także wijące się po ziemi, czy chowające się w ścianach truposze, zwane zombie. Gdy przemierzałam to miejsce jak zawsze lewitując, zabijałam to wszystko swoją kochaną gitarą, z ostrymi brzegami jak topór. Nim spojrzysz, że coś cię atakuje, to już nie żyło. Słychać było tylko charakterystyczny dźwięk cięcia metalu oraz upadek głowy na ziemię. Tak, obcinałam ciągle głowy, gdyż według mnie to najlepsze sposób na pozbycie się tych potworów. Niby łatwo jest je zabić, jednak są ich całe miliony, nikt by nie dał rade pozabijać wszystkich na całym świecie. Musiałby posiadać wiele bomb, aby wysadzać te ciała, chociaż i to jest wątpliwe zwycięstwo.
Podczas mojego spacerku, usłyszałem hałas. I nie był to zombie. Gdyby tak było, opadanie gruzu byłoby głośniejsze i towarzyszyłby ku temu charakterystyczny dźwięk umarlaka, któremu coś przebiło ciało. Zignorowałem to do momentu, gdy jakaś osoba stanęła w zakręcie uliczki. Myśląc, że to jeden z ich, przyłożyłem broń do jego szyi, obcinając mu głowę. I wtedy do moich stóp przyturlała się głowa żywego człowieka...
~~~
Nawet nie zdążyłem się dobrze obudzić, a już ktoś mnie zaczął gonić. Zdążyłem tylko dobiec do przypadkowego namiotu, gdzie mój drapieżnik wpadł na kogoś, a ta osoba o odprawiła. dopiero teraz, gdy mogłem ustać chwilę na nogach, spokojny o swoje życie, zacząłem wszystko analizować.
Wczoraj wieczorem bawiłem się magią, w sumie to do samego rana. chciałem wrócić do siebie, ale byłem tak zmęczony, że pomyliłem namioty. Wylądowałem w przypadkowym. Nie mam pojęcia ile spałem, ale w tej chwili, gdy adrenalina mi nieco podskoczyła, sen nagle zniknął. A co do drapieżnika, okazało się, że to bł namiot Black'a. Widać, wkurzył się porządnie, gdy znalazł mnie w swoim ciepłym łóżku. Cóż... Czyli na dzień dzisiejszy mogę dopisać kolejną osobę, której lepiej unikać. Na szczęście pościg został przerwany przez różowo włosą dziewczynę, która przedstawiła mi się jako Smiley. Uścisnąłem jej dłoń z uśmiechem.
- White - przedstawiłem się. - W sumie to ja powinienem go przeprosić - poprawiłem ją. W tym momencie wyobraziłem sobie dziewczynę w akcji, która bije Black'a po głowie wałkiem do ciasta, przez co się zaśmiałem. - Pomyliłem namioty i zasnąłem u niego - wytłumaczyłem się cicho się śmiejąc. - Ale widać, nie muszę się już bać zemsty, szybko się z nim rozprawiłaś - zaśmiałem się miło.
<Smiley?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz