11 lut 2017

Volante CD Lunativ

Wypalał już drugiego papierosa, nie spuszczając przy tym wzroku z czarnowłosego. Nie palił często, ale jednak. Pijany i nieprzytomny mężczyzna leżał w namiocie już dobre dwie godziny i nie zapowiadało się na to, aby szybko się obudził. Do tego czasu Feliks miał tam siedzieć i pilnować stanu osobnika. Tak kazał Pik. Zielonooki natomiast nie miał siły się przeciwstawić, więc siedział tutaj obserwując rysy twarzy stróża prawa. Kiedy pierwszy raz zobaczył leżącego chłopaka od razu skojarzył, że skądś zna tę twarz i owszem, znał ją. Widział go już wcześniej, tego samego dnia. To on podjechał do jego grupy, to on był tym stróżem na koniu. Volante wpatrywał się w spokojną twarz, mając nadzieję ponownie ujrzeć to chłodne spojrzenie, którym został wcześniej obdarowany. Było w nim coś tajemniczego, a rozmarzona dusza chłopaka za wszelką cenę chciała odkryć tę tajemnicę, nie zważając na niebezpieczeństwa. 
Odgarnął kosmyk włosów, który spadał leżącemu na nos. Miał bandaż, bo podobno dostał kuflem po głowie. Nie wiedział ile w tym prawdy, ale uwierzył w opowieści trupy. Oprzytomniał wraz ze skończeniem papierosa, więc wyszedł poza namiot i dokładnie go zgasił. Zaczął rozmyślać o mężczyźnie, jakby już wcześniej tego nie robił. Dlaczego go tu zatargano? Sam do końca nie znał odpowiedzi, jednak może przewodniczący cyrku mieli w tym jakieś zamiary. Wzruszył ramionami, sam do siebie, po czym wrócił do namiotu, gdzie zastał na wpół przytomnego chłopaka. Był bardzo otępiały i rozglądał się dookoła mrużąc oczy. Zielonooki nie spodziewał się tak wczesnej pobudki towarzysza, uśmiechnął się jednak i powoli do niego podszedł. 
- Hej - Uśmiechnął się siadając przy mężczyźnie, który dalej był bardzo niewyraźny. Wbił wzroku w chłopaka i zmarszczył brwi starając się przy tym zrozumieć co on tu tak właściwie robi. Próbował coś powiedzieć, Volante jednak przerwał mu uniesieniem dłoni. - Nie przemęczaj się. - Mruknął, mrużąc oczy w szczerym uśmiechu. Kiwnął głową i rozglądnął się dokładniej. Prawdopodobnie dalej niczego nie rozumiał. - Jesteś w namiocie cyrkowym. - Powiedział poprzedzając pytanie, które zapewne i tak nie padłoby z przemęczonych ust gościa. - Trafił Pan tu po pewnej… Bójce.
W tym momencie zobaczył przebłysk w oczach mężczyzny. Nie był to dobry przebłysk, bo zaraz po nich pojawiły się w nich również żal, rozpacz i czysty ogień nienawiści. Jak dotąd puste ślepia teraz paliły się tysiącami negatywnych emocji. Powietrze zrobiło się nagle ciężkie, a oddech Volante nagle się spłycił. Czuł narastającą aurę pesymizmu wokół czarnowłosego. Miał wrażenie, że zaraz zabije go wzrokiem. Ametyst w jego tęczówce został nagle przełamany i stał się ciemniejszy niż zwykle. To wszystko zaczęło udzielać się Latającemu, który poczuł nagły przypływ smutku i zdołowania. 
Mężczyzna nagle zerwał się z posłania, zrzucając przy tym miękką płachtę. Feliks od razu zasłonił oczy, czując nagły przypływ krwi do policzków. Był cały zarumieniony, twarz, uszy, a nawet szyja pokryły się czerwienią godną dorodnego pomidorka. Usłyszał krótkie "Co jest?". Zasłaniający twarz chłopak mruknął coś niezrozumiale pod nosem, po czym wskazał w jego kierunku, to znaczy miał nadzieję, że udało mu się wskazać w odpowiednim kierunku. 
Otóż któryś z inteligentów postanowił rozebrać gościa. Co prawda do bielizny, ale nawet taki widok potrafił zawstydzić dwudziestoczterolatka. Wręcz zapadał się pod ziemię, a wraz z nim cały spokój ducha i duma. Mógł usłyszeć jak towarzysz przewraca oczami, po czym rusza po swoje ubranie, które złożone w kostkę leżało na drewnianej szafeczce.
- Możesz już odsłonić oczy. - Mruknął sucho, a Feliks niepewnie rozłożył palce, a gdy upewnił się, że wszystko jest już dobrze, całkowicie odsunął dłonie od twarzy, wzdychając lekko. Dopinał właśnie ostatni guzik w kołnierzu, po czym dokładnie poprawił swój mundur. Zielone ślepka zamrugały kilka razy, by skupić swoją uwagę na osobniku, który bardzo intrygował posiadacza. - To jestem w namiocie cyrkowym, tak? - Na to czarnowłosy szybko pokiwał głową. Stróż skierował się do wyjścia, a wyższy chłopak popędził za nim, chcąc mieć pewność, że nagle nie straci przytomności. 
- Gdzie idziesz? - Spytał głupio. Gość był zdenerwowany, więc początkowo nic nie odparł, a za drugim pytaniem o tej samej treści, odburknął, że sam nie wie. Volante się zatrzymał, wbijając wzrok w oddalające się plecy. - Więc zostań tutaj. 
Na te słowa zamarł w miejscu. Nie odwracał się, tylko stał oddalony od drugiego o pięć metrów. Zielonooki nie wiedział co się stanie, jak zareaguje. Przez chwilę poczuł dreszczyk strachu, który zaraz zniknął. Był wśród swoich, nic mu nie groziło, jednak ta niepewność siedziała gdzieś z tyłu jego zapełnionej pomysłami i romantycznymi historiami głowy. 
Powoli się odwrócił i od razu wbił swoje znudzone ślepia w akrobatę. 
- Kierujący mieli jakiś cel w przytarganiu Cię tutaj, więc… możesz spróbować, jeśli na czymś się znasz. Niczego nie stracisz, a możesz nawet zyskać. Poza tym… wolałbym, żebyś nie szlajał się już więcej po barach. - Mówił wolno, głośno i wyraźnie, odpowiednio akcentując. Starał się dotrzeć do mężczyzny. Ta tajemnica w jego oczach była silna. Zbyt silna i nie mógł się powstrzymywać. Miał nadzieję, że się zgodzi. Miał tak ogromną nadzieję, że nawet stary dąb w jego ogrodzie z dzieciństwa nie był aż tak wielki jak ona.

< HEJ LUNEK :) Sry, że krótko ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz