11 lut 2017

Lunativ CD Volante

Lóng Mò wysłuchał chłopaka do końca. Nie miał w zwyczaju ignorować kogokolwiek i odwracać się do niego plecami, kiedy mówi. Chłopak, którego spotkał dzień wcześniej podczas spontanicznego patrolu mówił sensownie. Co więcej, mówił z głębi serca, jakby... zależało mu na Chińczyku, co było oczywiście dosyć nietypowe. Ludzie z natury nie przejmują się ludźmi, których nawet nie znają. Szmaragdowooki należał jednak do tej nielicznej grupy ludzi, którzy żyli miłością do wszystkich i wszystkiego. Chińczyk jednak po zdarzeniach minionych dni zdecydowanie nie podzielał tej miłości do kogokolwiek i czegokolwiek... no, może z wyjątkiem jego konia, który należał w tamtej chwili do jednoosobowej grupy sprzymierzeńców. Poza tym... w głowie kłębiły mu się same pesymistyczne myśli i nie zamierzał ich szybko zmieniać. Był tym wszystkim totalnie zmęczony. Nie namyślając się więc dłużej odwrócił się w swoją stronę i bez słowa odszedł. Nie odwrócił się ani razu za siebie.

Pogoda była w miarę znośna jak na tą kapryśną Anglię. Świeciło słońce i wiał chłodny wietrzyk. Czarnowłosy zmierzał chodnikiem w stronę swojego mieszkania, ale tylko i wyłącznie po to, żeby się spakować. Kiedy się więc znalazł przed kamienicą, wszedł do niej pospieszne, wbiegł po skrzypiących drewnianych schodach, aż stanął przed drzwiami wydzielonej dla jego rodziny części mieszkalnej. Chwilę walczył sam ze sobą. Nie miał najmniejszej ochoty tam wchodzić. Bał się swojej reakcji, a raczej reakcji jego drugiej strony, która już dawała o sobie znać we śnie. Wiedział, że czyha gdzieś z tyłu jego głowy, by wyjść i zaatakować w najmniej odpowiednim momencie i po raz kolejny zniszczyć Chińczykowi życie. Nie mógł jednak długo tak stać i czekać.
- Im szybciej to zrobię, tym szybciej stąd ucieknę – pomyślał, wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył drzwi. Nie miał zamiaru się rozglądać po domu. Niczym strzała przeszedł do pokoju, gdzie znajdowało się jego biuro. Wyciągnął wszystkie swoje torby, które mogły mu posłużyć zamiast walizki. Nie mógł przecież Abla obciążać jeszcze wagą potężnego żelaznego kufra, którego nazwa tylko nawiązywała do walizki. Książki, dokumenty, ubrania i drogocenne przedmioty migiem zostały zapakowane i zabezpieczone. Wydawało się, że nikt nie przeszkodzi mężczyźnie, ponieważ nikogo nie było w domu. W pewnym momencie otwarły się drzwi. Lóng Mò zamarł, ale tylko na chwilę. Zaraz powrócił do czynności pakowania się. Nie dane mu było jednak w spokoju opuścić domu. Osobą, która zaszczyciła swój dom była jego narzeczona, która słysząc hałasy dochodzące z pokoju narzeczonego, weszła tam od razu. Zamarła. Z jej oczu zaczęły lać się łzy. Upadła na kolana we wrzasku rozpaczy. Czarnowłosy się jednak tym nie przejął ani trochę. Podszedł do szafy, by przebrać swoją wojskową marynarkę. Zamienił ją na cywilną, zarzucił na plecy pelerynę oraz ciepłą chustę pod szyję. Marynarkę włożył do ostatniej torby i skończywszy się pakować zmierzył do wyjścia. Kobieta złapała go za nogę nie chcąc wypuścić. Bełkotała coś niezrozumiale w chaosie swojego szlochu. Chińczyk bez zastanowienia wyciągnął z pochwy miecz i przystawił kobiecie pod szyję. Zdrętwiała cała, ale w strachu puściła ciało mężczyzny, a ten szybko uciekł z kamienicy. Udał się szybko do stajni. Osiodłał Abla, który nie wydawał się zdziwiony zachowaniem właściciela. Przypiął torby do siodła tak, aby ich waga się równoważyła i czym prędzej wyszedł wraz z wierzchowcem z budynku. Szybko wskoczył na siodło i pogonił Abla do galopu.
Pojechał w stronę karczmy, w której był poprzedniej nocy. Nie miał raczej zamiaru znowu pić do nieprzytomności. Nie dość, że dopadł go kac to jeszcze był głodny, jak wilk. Zatrzymał się więc przed budynkiem i oddał konia jednemu z synów właściciela. Do nich miał zaufanie. Rodzina karczmarza była bardzo uczciwa i nigdy jeszcze Lóng Mò nie zawiódł się na nich. Wszedł do środka i znów to samo uczucie i ten sam klimat, jednak było mniej pijaków niż wieczorem. Usiadł przy tym samym stoliku, co poprzedniego dnia. Podszedł do niego najstarszy syn karczmarza z pytaniem, co ma mu przynieść. Widać było, że po bójce z dnia poprzedniego bał się nieco pułkownika. Ten jednak nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Poprosił o ciepły posiłek i spytał o nocleg.
- Przykro mi, ale... już wszystko jest dzisiaj zajęte – powiedział ze smutkiem chłopak – Przyjechali wojskowi z Francji. Trzeba im było załatwić nocleg na noc przed przyjęciem do koszar – wytłumaczył. Chińczyk zmartwił się, ale nie dał tego po sobie poznać. Podziękował i zapłacił z góry. Czekał myśląc nad zdarzeniami minionych dni i nad tym, co powinien uczynić.Wtem do pomieszczenia wszedł człowiek o znajomej twarzy. Widać, że nie miał zamiaru dać za wygraną. Lóng Mò westchnął ciężko pod nosem i siadł tak, aby nie było widać jego twarzy. Nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek, jednak chłopak, który towarzyszył mu w namiocie okazał się nie w ciemię bity i szybko zawitał przy jego stole.
- Tak myślałem, że mnie nie posłuchasz – uśmiechnął się zadziornie młodzik o szmaragdowych oczach.
- Jestem panem swojego losu i nikogo się nie słucham – mruknął kąśliwie czarnowłosy – A szczególnie osób, które o życiu wiedzą tyle co nic – dodał.
- Ależ oczywiście - przyznał cyrkowiec i przysiadł się .
- Ktoś Ci pozwolił tu siadać? - spytał wrednie Lóng Mò.
- Jestem panem swojego losu i nikogo się nie słucham – przedrzeźnił młody chłopak, na co pułkownik tylko westchnął. Nie chciał się kłócić ani użerać z cyrkowcem.
- Śledzisz mnie? - spytał zażenowany.
- Kazali mi Ciebie poszukać – odparł – I oto jestem.
- Świetnie – mruknął ironicznie wojskowy pies.
- Wiesz już, gdzie chcesz ruszyć? - spytał życzliwie zielonooki.
- Nie wiem – odburknął.
- Wiesz... musisz mieć jakiś talent skoro ludzie nadzorujący cyrk się Tobą zainteresowali. Niewykorzystane okazje się mszczą – oznajmił.
- I to przyszedłeś mi powiedzieć? - spytał z niedowierzaniem Lunativ.
- Tak – odparł spokojnie współtowarzysz Lóng Mó.
- Co Cię obchodzi moje życie? Nie znasz mnie. Jaki masz więc interes w tym, by mnie zwerbować do cyrku czy mi pomagać w ogóle? Przecież... to bez sensu – powiedział już o wiele spokojniej i bez emocji stróż prawa spoglądając za okno.
- Nie mam w tym żadnego interesu. Po prostu pomagam tym, którzy tego potrzebują, a ty potrzebujesz pomocy. Nawet nie zaprzeczaj – spokój, jaki emanował od cyrkowca był aż przerażający. Poznał go od strony jakiegoś pijaka, a mimo to nadal chce go przekonać do dołączenia do trupy. Dla Chińczyka było to na tamten moment bardzo dziwne. Ostatnie dni skutecznie przysłoniły mu fakt, że on sam postąpiłby podobnie. Dopiero wtedy, kiedy to sobie przypomniał, jak walczył z niesprawiedliwością zrozumiał, że zdarzenia, które ostatnio miały miejsce, zupełnie go zmieniły. Chciał być silny i jakoś dać sobie radę, a tak naprawdę dał się omamić demonowi, który w nim siedział. Chciał byś silny, a okazał się słaby, bo dał sobą manipulować. Skrzywił się na myśl o tym. Odetchnął, by się nieco uspokoić.
- Starzeję się – pomyślał – Skoro już takie błahostki mnie łamią, to już musi być źle – uśmiechnął się do siebie pod nosem prawie niezauważalnie – Jak Ci na imię? - spytał swojego towarzysza.

< Volante? Przerzucam się chyba na krótkie opka x"D >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz