11 lut 2017

Volante CD Lunativ

Chłopak spojrzał w stronę okna, które znajdowało się na ścianie naprzeciwko ich stolika i odchylił się do tyłu na krześle. Na jego twarzy zawitał uśmiech pełen zadziorności.
- Mama zawsze mnie uczyła, aby nie rozmawiać z nieznajomymi. - Ponownie zwrócił wzrok na siedzącego naprzeciwko chłopaka, którego oczy były znudzone i przepełnione irytacją, której poziom się podniósł wraz ze słowami Feliksa. Czarnowłosy zagryzł mocniej zęby i posłał wyższemu mordercze spojrzenie. Jednak drugi dalej był oazą spokoju, która z rozmarzeniem wpatrywała się w te groźne ślepka, których właściciel miał ochotę go zatłuc.
- W takim razie… nazywam się Zhou Lóng Mò, już nie jestem nieznajomym. Jak się nazywasz? - Powtórzył pytanie. To wszystko powiedział tak szybko, że Feliks odpowiedział tylko mrugnięciami i dopiero po pewnym czasie był w stanie coś powiedzieć.
- Volante. - Uśmiechnął się pogodnie, a towarzysz zmarszczył brwi.
- Jesteś Włochem? I czy nie masz nazwiska? - Spytał niepewnie. Dokładnie w tym momencie na ich stoliku zawitała pyszna, oblana sosem pieczeń ze świeżo gotowanymi ziemniakami. Feliks się oblizał i poprosił o drugi zestaw sztućców, na co Lóng wyprostował się i jeszcze bardziej zdenerwował. - Co ma znaczyć drugi zestaw sztućców?!
- Hej, też jestem głodny, dobrze? A co do pytania to nie jestem Włochem i mam nazwisko. Zmieniając obecny temat, twoje imię jest dziwne Lóng, pozwolisz, że będę Cię nazywał Lolo? O! Dziękuję. - Tym razem zwrócił się do młodego mężczyzny, który przyniósł mu właśnie nóż i widelec. Nie zastanawiając się długo wbił ząbki w młodego ziemniaczka i skierował go do ust. Lóng nic nie mówił, tylko wpatrywał się w chłopaka, zaciskając dłoń na swoim nożu. - Na co czekasz? Jedz. - Powiedział śmiało Volante, wskazując na pieczeń.
- Poproszę jeszcze o piwo. - Wyszeptał chłopak do tutejszego kelnera, który oddalił się w podskokach. Feliks wydawał się jakby wcale nie obchodziło go to, że irytuje mężczyznę, jednak miał w tym swój cel.
- Dobrze wiesz o tym, że Cię nie wypuszczę, prawda? Choćbym miał przebiec za tobą pół tego świata. - Zamrugał swoimi zielonymi oczkami, odkładając widelec. Stosował się do zaleceń kierownika, który nie wiedzieć czemu tak bardzo chciał, aby ten mężczyzna znalazł się w jego trupie. Miał uwodzić. Nie wychodziło mu, więc teraz starał się zdać na urok osobisty. - Pójdę za tobą wszędzie. Przepłynę morze jeśli będzie trzeba, a musisz wiedzieć, że boję się wody. Skoczę w przepaście, byle dotrzymać Ci kroku i nie stracić z oczu. - Mruczał nisko. Tę kwestię można by było podliczyć pod zapędy psychopaty, jednak z zachowaniem Feliksa brzmiały one miękko i delikatnie. Zdawały się nie mieć negatywnego wydźwięku. Włączył on swoją duszę romantyka, która każde słowo potrafiła zmienić w poezję na temat miłości i chęci do bliskości. - Będę twoim cieniem, jeśli będzie taka potrzeba… te ziemniaczki naprawdę są bardzo dobre, spróbuj! - Nagle zmienił ton, uśmiechając się teraz jak pięcioletnie dziecko, które odkryło coś zabawnego.

Zadowolony patrzył, jak chłopak rozgląda się po cyrku. Podpierał biodra dłońmi. Był przeszczęśliwy z powodu stróża, który postanowił wpierw się rozejrzeć, zrobić sobie dzień próbny i dopiero wtedy zadecydować o swoim losie. Wiedział, że zachował się wtedy jak psychopata, ale to psychopatyczne zachowanie widocznie wywarło jakiś wpływ na mężczyznę, który nagle złapał werwy do działania. Możliwe, że jedynie chciał się uwolnić od Feliksa, jednak ten miał nadzieję, że samo działanie cyrku jakoś go przekona.
- I jak? - Spytał zielonooki, zakładając przy tym dłonie na piersi. Jego usta znowu wykrzywione były w uśmiech, tym razem szczery i pełen radości. Puste oczy Lónga dziwnie się teraz mieniły i z czystą przyjemnością oglądały wnętrze namiotu. Nie odpowiedział, tylko okręcał się wokół, badając dokładnie wzrokiem każdą przestrzeń. Feliks nie potrzebował odpowiedzi, już ją znał. Nagle Lolo zatrzymał się, zwrócony prosto w stronę czarnowłosego.
- Pokaż mi to, co robisz. - Powiedział śmiało. Feliks otworzył szerzej oczy i jego uśmiech znowu przeinaczył się w ten zawadiacki grymas. Nie ociągając się dłużej po prostu wdrapał zgrabnymi susami na sam szczyt drabiny, gdzie znajdowała się kładka z trapezem. Nie był odpowiednio ubrany, ale to mu nie przeszkadzało. Jedyne czego potrzebował to impuls, który nastąpił w tej chwili. Złapał się mocno drążka i gładko zsunął się z podłogi, by zawisnąć w powietrzu. Sztuka się rozpoczęła, a Feliks był jedynie marionetką, która poruszała się w rytm sonaty zwanej miłością i sztuką. Jego ruchy były wyważone, dokładnie wyćwiczone. Widać było w nich doświadczenie. Wiedział czego się wystrzegać, a co robić. Zwisał właśnie na jednej nodze, prostując się niczym drut, a nawet wyginając swoje plecy w drugą stronę. Złapał się ponownie drążka i wspiął na niego, by usiąść na nim w szpagacie. Czuł na sobie wzrok Lo, który nie spuszczał z niego swoich oczu. W nich znowu coś zabłysnęło. Każdy taki przebłysk był czymś pięknym. Volante musiał to kiedyś głośno przyznać. Musiał przyznać, że na zabój zakochał się w zazwyczaj pustych ślepiach chłopaka, które i tak tętniły życiem bardziej niż jakiekolwiek inne. Widać w nich było wszystko, nie ważne jak puste by się wydawały. Ból, szczęście, entuzjazm, zdenerwowanie. Były jak książka, którą należy tylko czytać. Volante kochał fakt, że wydawał się tak tajemniczy, a tak naprawdę był tak prosty do zrozumienia.
Rozbujał się, aby znowu wylądować na platformie. Nie pamiętał tak właściwie niczego z tego występu. Był kukłą, która tańczyła do wytworzonej przez jego głowę muzyki. Jedyne co wiedział, to to, że była to piękna sztuka. Czuł to w kościach.

<SAME. Plus chyba następny napiszę w pierwszej osobie. Nie umiem w trzecią ;-; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz